Szybko stało się jasne, że koncerty organowe Haendla okazały się zbyt słabym antidotum. Wciąż od rana do nocy dudniło mi w głowie „Święto wiosny”… Coś czuję, że do pełnego uwolnienia się od muzyki Igora potrzebny będzie Schumann, a może nawet i Chopin!

Trochę mnie zniechęca konieczność przedzierania się przez skomplikowane psychologiczne podłoże muzyki Schumanna, ale nic na to nie poradzę. Robert nigdy nie zachowywał się w sposób łatwy do zrozumienia i przy każdej okazji dawał do zrozumienia, że jest osobą niezwykle złożoną, mężczyzną i muzykiem z wyraźnie widocznym rozdwojeniem jaźni.

Może to właśnie taka obserwacja stała u przyczyn niezgody ojca Clary na poślubienie nieustabilizowanego emocjonalnie, nieodgadnionego w reakcjach, niepewnego w czynach i myślach młodego Schumanna.

Robert swoją naturę okazywał nie tylko zachowaniem, ale również zainteresowaniami i twórczością. Kochał literaturę, a najlepszą karmą dla jego niepewnej tożsamości duszy były fantastyczne opowieści, dzięki którym „był nieustannie przyciągany przez swoje wewnętrzne wizje i sny, jakby unosił się na wiecznie falującym morzu, na próżno szukając przystani, która zapewniłaby mu spokój i pogodę ducha potrzebne do jego pracy”.

Gdy więc trafił na twórczość E.T.A. Hoffmanna, zauroczył się jej złożonością i dwoistością do tego stopnia, że cechy bohaterów jego opowieści próbował wiernie przełożyć na język muzyki w kilku swoich kompozycjach.

Do momentu ślubu z Clarą tworzył wyłącznie muzykę fortepianową, dopiero po ożenku, w dużym stopniu za namową żony, zaczął komponować utwory orkiestrowe. Jednym z ostatnich większych cykli Roberta na solowy fortepian stała się „Kreisleriana”.

Skomponowany w ciągu czterech dni zestaw ośmiu utworów wysłał oczywiście natychmiast do Clary, dedykując go ukochanej i prosząc ją o wyszukiwanie motywów, które miały mówić o jego wielkiej do niej miłości, ale tak naprawdę główną motywacją powstania „Kreisleriany” okazało się odnalezienie w literaturze swojego sobowtóra, a właściwie dwóch sobowtórów dla obu drzemiących w Schumannie osobowości.

Zaimponowała mu historyjka Hoffmanna zawarta w książce „Kota Mruczysława poglądy na życie oraz fragmenty biografii kapelmistrza Jana Kreislera przypadkiem na strzępach makulatury zachowane”, w której losy dwójki bohaterów stopiły się w jedną opowieść.

Jednym z bohaterów powieści jest genialny kapelmistrz Johannes Kreisler. Jego losy poznajemy z biografii, do której przez przypadek dorwał się fantastyczny kocur Mruczysław, część kartek niszcząc i rwąc, ale na odwrocie niektórych zapisując swoje przemyślenia.

Mruczysław był kotem niezwykle wykształconym, umiał czytać i pisać, stworzył kilka fascynujących dzieł („O pułapkach na myszy oraz wpływie tychże pułapek na usposobienie i aktywność rodu kociego”, „Myśl a przeczucie, czyli kot i pies” oraz „Kawdallor – król szczurów”) i nieustannie krytykował ludzi, chyba nawet nimi gardził…

Nowe dzieło kota Mruczysława spisane na wolnych od tekstu fragmentach kartek zawierających biografię Kreislera trafiło do drukarni i tam, zgodnie z pomysłem Hoffmanna, z powodu błędu zecera opublikowane zostało jako jednolita całość. W ten sposób życie kapelmistrza splotło się nierozłącznie z losami przemądrzałego kocura.

E.T.A. Hoffmann – kompozytor, dyrygent, krytyk muzyczny, malarz i literat odtworzył w postaci Kreislera samego siebie, portretując ekscentrycznego muzyka „miotanego w tę i z powrotem przez swoje wewnętrzne wizje i sny, jak gdyby na wiecznie wzburzonym morzu” wyrażał „dziki ból… piekielnych regionów”.

Maluje portret Kreislera jako muzycznego geniusza, którego twórczość hamowana jest przez nadmierną wrażliwość, uleganie nastrojom chwili i zauważalną aspołeczność. Schumann natychmiast rozpoznał w Kreislerze również sam siebie.

E.T.A. Hoffmann jako Kreisler jeszcze w jednym jest niezwykle podobny do Schumanna. Obaj są nieszczęśliwie zakochani, a wybranka pisarza Julia Marc jest równie dla niego niedostępna, jak Clara dla Schumanna. Obaj są młodzi i pożądliwi, jak kocury wiosną…

I o ile artysta gotów jest nosić swą wybrankę w sercu, oddając jej cześć śpiewem, rysunkiem, wierszem lub muzycznym wyznaniem, o tyle Mruczysław z dziką pewnością daną przez naturę dąży do fizycznego spełnienia z równie wielkim apetytem na ryby jak na seks… Dla uroczej kotki Miesmies zawsze jest gotów wspiąć się na sam dach, nawet gdyby miał stoczyć o nią walkę z innymi kocurami lub uciekać przed psami…

I Hoffmann, i Schumann bardzo chcieliby pozostać romantycznymi artystami, ale za kocią sprawność i odwagę oddaliby wiele…

Obaj marzą, by literatura lub muzyka tak potrafiły „porazić prądem”, by zdobyć miłość bez konieczności wspinania się na dachy, ale wszystko wskazuje jednak na to, że w przypadku niepowodzenia żaden dach nie okaże się dla nich zbyt stromy…

Czy Schumann osiągnął efekt „Kreislerianą”? Bardzo wątpliwe.

Clara, zapewne pod presją apodyktycznego ojca, odmówiła przyjęcia dedykacji, dodając jeszcze, chyba już z własnej woli, bolesne zdanie: „Czy nie mógłbyś choć raz skomponować… całkowicie spójnego utworu?”.

Dotknięty Robert zmienił dedykację, ofiarując „Kreislerianę” Chopinowi, a Fryderyk zbył ten fakt stwierdzeniem, że najbardziej w tym utworze podoba mu się strona tytułowa… To też bolało…

Znowu przydać się tu mogła pewność wyrażona przez kota Mruczysława w ostatnim zdaniu powieści Hoffmanna:

„Ze spokojem i pewnością siebie, wrodzonymi prawdziwemu geniuszowi, oddaję światu moją biografię, by się z niej uczył, jak się należy kształcić na wielkiego kocura, by się poznał całkowicie na mej doskonałości, pokochał mnie, ocenił, szanował, podziwiał i uwielbiał nieco”.

INSPIRACJA WPISU: