Podszedł do mnie dzisiaj Ralph Vaughan Williams. Jak do tej pory unikał kontaktu ze mną, jakby się bał, że będę miał do niego pretensję za faworyzowanie Bacha… Może gdyby wiedział, że Bach to mój mistrz, łatwiej byłoby mu przełamać lody…

Zresztą może zadecydowało raczej to, że podobnie jak przez całe dorosłe życie chciał podkreślić swoją narodowość i odciąć się od niemiecko-kontynentalnej spuścizny muzycznej, która na ponad 200 lat zdominowała muzykę Albionu.

Od czasów hanowerskiego króla Jerzego I, który po objęciu władzy na Wyspach sprowadził do Londynu Händla, muzyka rdzennie brytyjska zeszła do kulturowego podziemia.

Jerzy I odizolował od królewskiego dworu angielskich kompozytorów, a Händel i inni sprowadzeni w następnych latach muzycy zadbali o odłożenie na boczne półki dzieł Tavernera, Byrda, Tallisa, Gibbonsa, Purcella, Blow’a i każdego, kto nie należał do „żarłocznej hordy” muzyków francuskich, włoskich i niemieckich, którzy opanowali Londyn i wszystkie większe miasta brytyjskie. Coś na ten temat wiem, chociażby z opowieści Haydna…

Angielskim muzykom pozostawiono jedynie lokalne festiwale sztuki, podczas których wykonywano głównie muzykę chóralną, bo poza dużymi miastami zwyczajnie i po prostu nie istniały profesjonalne orkiestry.

W tej sytuacji tworzenie muzyki śpiewanej stało się punktem honoru każdego brytyjskiego kompozytora i stan ten trwa zresztą do dzisiaj. Jeden z odnowicieli brytyjskiej dumy muzycznej Hubert Parry szkolił w tym duchu swoich uczniów, wśród których znaleźli się Gustav Holst, Frank Bridge, John Ireland czy też stojący dzisiaj na wprost mnie Ralph Vaughan Williams.

Pod koniec XIX wieku Parry doradzał Ralphowi by „pisał muzykę chóralną tak, jak przystało na Anglika i demokratę”!

Czy można się w tej sytuacji dziwić, że chcący napisać „brytyjską” symfonię Vaughan Williams dodał w każdej jej części solistów i/lub chór?

Za literacką kanwę symfonii posłużyła mu poezja Walta Whitmana z antologii „Liście trawy”. Mógłbym długo opisywać, jakie wiersze i które ich wersy stanowiły inspirację do stworzenia dzieła nazwanego „Symfonią morza”, ale zachowam się wobec Ralpha po angielsku fair…

Vaughan Williams, idąc śladem Mendelssohna, uznawał analizowanie utworów za przekleństwo, mówiąc, że „jeśli kompozycja wymagała jakiegokolwiek wyjaśnienia poza samą sobą, to zawiodła”…

Powiem może tylko tyle, że opisywane przez Ralpha i przez Whitmana ogromne morskie przestrzenie okryte mgłą i targane wichrami popychającymi statek ludzkiej duszy w niezmierzone głębiny to metafora wieczności przemierzanej w duchowej podróży, podczas której czasami zarzucamy kotwicę…

Teksty Whitmana Ralph traktował wyłącznie „jako podstawę do stworzenia dekoracyjnego schematu muzycznego” i zdecydowanie podkreślał, że pomimo podkładu literackiego jego dzieło to symfonia, a nie oratorium… Symfonia brytyjska!

Vaughan Williams wielokrotnie podkreślał, że „jeśli sztuka ma żyć, musi wyrastać bezpośrednio z życia i charakteru ludzi, z których się wywodzi. Żadna sztuka nie ma siły ani życia, które byłyby sprowadzane z zewnątrz i zasadzane na społeczności z zewnątrz”…

Dążąc do stworzenia muzyki angielskiej, musiał „uwolnić się od bardzo silnych wpływów germańskich, które były w całej Europie i Ameryce”. Jak na ironię losu jego trudne do prawidłowego wymówienia nazwisko zaczęto w świecie kultury określać skrótem VW…

Gdy Ralph dowiedział się o tym, o mało nie zadławił się ze śmiechu… On, ambitnie walczący z germańskimi naleciałościami w brytyjskiej muzyce uzyskał inicjały zgodne z marką niemieckich samochodów… Ot, chichot historii…

INSPIRACJA WPISU: