Przyuważyłem dzisiaj Horowitza wychodzącego z pokoju Chopina i szczerze powiem, że przez chwilkę poczułem lekki powiew zazdrości. Jak widać, niektórzy mają wyjątkowe względy u niedostępnego dla większości z nas Fryderyka. No cóż. Jakoś to przeżyję…

Nie zdążyłem dokończyć myśli, a drzwi pokoju Polaka ponownie się uchyliły i z przyciemnionego pomieszczenia wysunął się Artur Rubinstein, a zaraz po nim pokój opuścił Witold Małcużyński, zostawiając niedomknięte drzwi.

Nie mogłem się powstrzymać. Wsunąłem głowę i zobaczyłem Fryderyka siedzącego w bujanym fotelu i pogrążonego w rozmowie z Lisztem. Nie chciałem podsłuchiwać, więc wycofałem się na korytarz, ale zupełnie podświadomie i bezwiednie wzmocniłem jednocześnie odbiór w Phonaku. Liszt widocznie zmierzał już w stronę drzwi, bo jego pożegnalne zdanie usłyszałem bardzo wyraźnie:

– Poczekaj na Polliniego… Przy nim to nawet Ludwikowa „Eroica” wydaje się łagodną bajeczką…

Wywołany tak niespodziewanie do tablicy zatrzymałem się i poczekałem na Liszta:

– Dobrze słyszałem? – zapytałem dość zdecydowanym głosem, patrząc Ferencowi prosto w oczy – Obgadujecie mnie?

– Nie, mistrzu, to nie tak jak myślisz! Zawsze twierdziłem, że w polonezach Fryderyka napisanych już na obczyźnie jest tak ogromna siła, czasami nawet brutalność, porywczość, gwałtowność, może nawet wściekłość, a potęgę zawartych w nich emocji jakoś tak odruchowo porównałem do twojej „Trzeciej”, jak do wzorca.

– Chcesz powiedzieć, że Chopin, to rachityczne chucherko, komponował muzykę tak potężną?

– Na pewno wojowniczą. Owszem, ciało miał słabiutkie, ale duszę niezwykle męską, lwią. Pamiętam występy przed przyjaciółmi, gdy jego smukłe ciałko przenosiło pod palce opętańczy ogień, gubiąc niekiedy podczas gry całą jego codzienną subtelność, układność i wytworność.

– Kochał swoją ojczyznę i jednocześnie nienawidził jej ciemiężycieli, co sprawiało, że w zależności od nastroju chwili przeplatał wojownicze nuty z żałobą i poetyckim smętkiem. Pod lirycznym surdutem drzemał w nim żołnierz, którego orężem stały się akordy brzmiące jak armatnie wystrzały.

– Uwielbiam jego polonezy i wielokrotnie niektóre wykonywałem. Dla mnie są one „symbolem miłości i wojny, pełną życia paradą wojskową, ale i bogatym w ruch, rytmicznym, rozkosznym tańcem, gonitwą dzikiego wojownika za płochliwą, pełną kokieterii kobietą”.

Liszt zamilkł na chwilę, a jego palce poruszały się w minimalnych drgnięciach, jakby w myślach grał poloneza. Odczekałem, aż zakończy…

– „Dawni Polacy łączyli męską stanowczość z gorącym oddaniem się temu, co ukochali. Ich rycerski heroizm połączony był ze wzniosłą godnością, a polonezy to prawdziwy i najczystszy wyraz polskiego charakteru narodowego” – powiedział po dłuższej chwili ciszy, po czym kilkakrotnie poruszył ponownie palcami, a gdy skończył, powiedział tylko:

– To As-dur. Heroiczny aż do bólu…

– „Polonezy są dziełem najpiękniejszego natchnienia Chopina i nawet najbardziej zaspaną obojętność mogą swym rytmem energicznym podniecić aż do najżywszych demonstracji” – powiedział i znów zaczął przebierać palcami…

– To fis-moll. „Płomienna godzina poprzedzająca orkan z konwulsyjnym dreszczem na końcu”. „Wyzwanie, które tryska z najciemniejszych głębi duchowego samoudręczenia”. Boże, jakie to piękne!

– A jeszcze jest A-dur, który Rubinstein chwilkę temu nazwał „obrazem wielkości Polski” i c-moll, który jest w jego oczach „opisem jej upadku”.

– Pięknie opowiadasz. Aż chce się słuchać. Czemu jednak namawiałeś Chopina, żeby czekał na Polliniego?

– Posłuchasz mistrzu, to zrozumiesz. Jeśli jednak chcesz usłyszeć w tych polonezach więcej Polski, to najpierw posłuchaj Małcużyńskiego. Mnie zachwycił, a wcale nie tak łatwo to u mnie uzyskać. Jeśli chcesz, możemy posłuchać razem…

Kiwnąłem głową na zgodę, a Liszt wskazał mi drogę do swojego pokoju. Jego palce w wyciągniętej dłoni wciąż drgały, jakby żyły własnym życiem…

INSPIRACJA WPISU: