Tak skruszonego Liszta jeszcze nie widziałem. Po tym, jak obciążyłem go odpowiedzialnością za ponowne zniknięcie Chopina w jego mrocznym pokoju, Franz nie dość, że nie miał mi tego za złe, ale stojąc w tej chwili przede mną, potulnie przyznawał się do błędu:

– Głupiec ze mnie. Powinienem to przewidzieć… Pamiętam dobrze, jak Fryderyk przekonywał mnie, że z powodu nadmiernej wrażliwości „nie nadaje się do koncertowania, tłum ludzi go onieśmiela, ich oddechy duszą, ciekawość wprost paraliżuje, a obce twarze odbierają mu mowę…”.

– Tak było przez całe jego życie, czego dowodem jest nekrolog zamieszczony w 1849 roku w „The Illustrated London News”: „Był on jednym z najskromniejszych i zamkniętych w sobie ludzi i trzeba było najusilniejszych perswazji, aby go namówić do dania przedstawienia jedyny raz w sezonie, lecz gdy to robił, stawało się wydarzeniem”.

– Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Chopin zmieniał się jednak na kameralnych występach w swoim mieszkaniu lub na arystokratycznych salonach, kiedy „rozkoszą dlań było mieć wokół siebie przyjaciół, muzyków i uczniów, którzy słuchali jego ekstatycznej gry, gdy improwizując, siedział natchniony przy fortepianie”.

Liszt zamilkł i trwał tak na tyle długo, że postanowiłem przypomnieć o sobie wymownym chrząknięciem. Franz wyrwany z zamyślenia spojrzał na mnie przygaszonym wzrokiem, spuścił głowę i cicho powiedział:

– Nie powinienem go zaczepiać przy wszystkich. Przecież doskonale wiem, że „posiadał naturę wyjątkowo skłonną do wszelkiego rodzaju nagłych zmian nastrojów, do kaprysów, gwałtownych dziwactw, które z góry należałoby mu wybaczyć”, bo „analizując najdokładniej charakter Chopina, nie znajdziemy w nim ani jednego najdrobniejszego impulsu, który nie byłby podyktowany przez najsubtelniejsze poczucie honoru i najszlachetniejszy splot uczuć”.

– Fryderyk miał „niesłychanie bujną wyobraźnię, uczucia pełne żaru, konstytucję fizyczną natomiast słabą i chorowitą”. „Któż potrafi zbadać całą głębię cierpień wynikających z tej sprzeczności?”

Chciałem wtrącić coś o swoich w tym względzie doświadczeniach, ale Liszt nie dał mi dojść do słowa:

– „Wszystko, co leżało mu na sercu, wypowiadał w swoich kompozycjach, jak inni wypowiadają w modlitwie; wlewał w nie wszelkie najskrytsze wynurzenia, nieokreślony smutek, niewysłowiony żal – uczucia, jakie dusze pobożne wlewają w rozmowę z Bogiem. Wyrażał w owych utworach to, co owe dusze wyznają jedynie na klęczkach: tajemnice namiętności i cierpienia, które człowiek potrafi zrozumieć bez słów, gdyż w ogóle słowami wyrazić ich niepodobna”.

Patrzyłem na Liszta coraz bardziej zdumiony. Nie spodziewałem się po nim aż tak wnikliwej wiwisekcji duszy Chopina, ale jednoznacznie odebrałem to jako wyraz ogromnego zainteresowania, chyba wręcz uwielbienia…

– A ja głupek, jeszcze zaczepiam go o kobiety – Franz nie zamierzał poprzestać…

– Przecież on je wielbił jak średniowieczny rycerz. Ja od młodych lat niemal żadnej nocy nie spędziłem samotnie, a on, starszy przecież ode mnie o rok, wolał składać czołobitne hołdy swoim damom.

– Z Konstancją przez rok nie zamienił ani jednego zdania i wydaje się, że nawet nie próbował nawiązać z nią osobistego kontaktu, jakby w obawie, że żywa, realna znajomość obali troskliwie pielęgnowany wizerunek niedosiężnego ideału.

– Konstancja była dla niego natchnieniem, inspiracją do wyznań i artystycznych hołdów, platoniczną pieszczotą zmysłów i wyobraźni, ideałem, którego nie można było skalać.

Już mnie trochę męczyły te wywody Franza, ale na słowo „skalać” natychmiast się ożywiłem:

– Podobno Fryderyk nie chcąc skalać ideału, jakoś sobie radził. W jednym z listów do swojego przyjaciela i powiernika Tytusa Woyciechowskiego przyznał się, że gdy był na imieninowym przyjęciu w rezydencji Józefa Cichockiego, to po odegraniu kwintetu Ludwiga Spohra, pozostał u hrabiego aż do trzeciej w nocy, bo jedna z pięknych pokojówek bardzo mu przypomniała Konstancję…

– Woyciechowski rzeczywiście znał wiele tajemnic Fryderyka. To właśnie głównie listom do Tytusa zawdzięczamy wiedzę o miłosnym życiu młodego Chopina: „…no ja już może na nieszczęście mam swój ideał, któremu wiernie, nie mówiąc z nim już pół roku, służę, który mi się śni, na którego pamiątkę stanęło adagio od mojego koncertu, który mi inspirował tego walczyka dziś rano, co Ci posyłam”.

– Pod wpływem fascynacji Konstancją Gładkowską Chopin skomponował w hołdzie dla niej aż dwa koncerty fortepianowe: najpierw f-moll (dziś zwany „Drugim”) i niedługo potem równie piękny e-moll, który: „nie ma wywołać potężnego efektu; to raczej romans, spokojny i melancholijny, sprawiający wrażenie kogoś, kto patrzy delikatnie w miejsce, które przywołuje na myśl tysiąc szczęśliwych wspomnień. To rodzaj zadumy w świetle księżyca w piękny wiosenny wieczór.

– Fryderyk starał się też promować wybrankę. Na jego pożegnalnym występie przed wyjazdem z Polski Gładkowska zaśpiewała arię Rossiniego z „Pani jeziora” o wymownym tytule: „Ileż łez przez ciebie wylałam”, a po koncercie wpisała mu się do pamiętnika:

żeby wieniec sławy w niezwiędły zamienić

rzucasz lubych przyjaciół i rodzinę drogą,

mogą Cię obcy lepiej nagrodzić, ocenić,

lecz od nas kochać mocniej pewno Cię nie mogą”.  

– Fryderyk i Konstancja obdarowali się jeszcze pierścionkami i… nigdy więcej się nie spotkali.

– Już w Paryżu Chopin dowiedział się o tym, że Konstancja poślubiła bogatego dyplomatę Józefa Grabowskiego. Pomimo tego, że na paryskich salonach potrafił „zakochiwać się” w trzech różnych damach w ciągu jednej nocy i zauroczył się już Delfiną Potocką, utrata „ideału do wielbienia” mocno go zabolała. Rozżalony napisał do Tytusa Woyciechowskiego, że „już jestem kobiet nieciekawy, bo raz tylko można w życiu kochać prawdziwie”. Jakby z przekory, w swoim pamiętniku dopisał pod słowami Konstancji buńczuczne: MOGĄ.

Liszt zamilkł wreszcie, a ja w obawie, aby znów się nie rozgadał, spuentowałem to jedynym słowem:

– Szkoda…

Franz spojrzał na mnie podejrzliwie:

– Nie myślałem, że jesteś mistrzu taki romantyczny…

– Źle mnie Franzu zrozumiałeś, żal mi jedynie tego, że więcej kobiet mogło znaczyć u Chopina więcej koncertów. Tylko tego mi szkoda…

INSPIRACJA WPISU: