Rzadko kiedy odczuwam aż tak dużą niepewność przy wyborze najlepszego wykonania utworu dnia. Przez ostatni tydzień przesłuchałem ponad pięćdziesiąt wersji pierwszego koncertu wiolonczelowego Szostakowicza i nadal jestem jakby na początku drogi. Ilość pięknych wykonań zaskoczyła mnie całkowicie. Czy mogło jednak być inaczej przy tak wspaniałej muzyce?

Postanowiłem szukać pomocy u źródła…

Dymitra nie zastałem w jego pokoju, okazało się, że wybrał się na spacer ze Sławą Rostropowiczem i z Giennadijem Rożdiestwieńskim. Lepiej być nie mogło…

Wypatrzenie trzech postaci w naszym małym parku nie sprawiło mi trudności. Ruszyłem w ich stronę i już z daleka zobaczyłem miłe gesty Dymitra, zapraszającego mnie do podejścia.

– Nie przeszkadzam?

– Ależ skąd Mistrzu. Można wręcz powiedzieć, że czekamy na ciebie. Spodziewaliśmy się, że nie opuścisz w kronice mojego wiolonczelowego i jakoś tak zebrało nam się na wspominki…

– Dopiero tutaj dowiedziałem się od Sławy, że to moja żona Nina powstrzymała go od zwrócenia się do mnie o napisanie koncertu.

– No tak – odezwał się Rostropowicz – powiedziała mi: „Sława, jeśli chcesz, żeby Dmitrij Dmitrijewicz napisał coś dla ciebie, to dam ci radę – nigdy go nie pytaj ani nie rozmawiaj o tym. On sam podejmie decyzje, gdy będzie na nią gotów…”

– Ech, te kobiety. A ja widziałem, że wszyscy wokół tworzą coś z dedykacją dla Sławy i nie mogłem zrozumieć, czemu do mnie nie przyszedł… Dopiero gdy Prokofjew skomponował swoją Symfonię koncertującą i oczywiście dedykował ją Sławie, nie wytrzymałem…

– Kupiłem płytę z nagraniem Prokofjewa i słuchałem jej tak często, aż ją zdarłem do bezużyteczności. Przekonałem się, że dla Sławy nie ma żadnych technicznych ograniczeń i że podoła każdemu wyzwaniu…

– Dziękuję ci Dymitrze za te miłe słowa, ale muszę powiedzieć, że wcale nie było tak łatwo z tym twoim pięknym koncertem. Uczyłem się go na pamięć całe cztery dni…

Wszyscy gruchnęliśmy śmiechem. Cały Sława! Aż cztery dni…

– Pamiętam, pamiętam… Gdy przyjechałeś do mnie ze swoim pianistą cztery dni po otrzymaniu koncertu i chciałeś go przede mną odegrać, to wprawiłeś mnie w zakłopotanie, bo nie miałem w domu pulpitu na nuty, a ty powiedziałeś:

– Pulpit nie będzie potrzebny. Mam cały koncert w pamięci – cicho, jakby do siebie, powiedział Rostropowicz…

– Cztery dni później, panowie. Czapki z głów!

– A jednak nie wszystko mi się udało. Nie rozpoznałem w tekście koncertu satyrycznie ujętego cytatu z ulubionej piosenki Stalina „Suliko” i gdybyś mi na to nie zwrócił uwagi, to nigdy bym się o tym nie dowiedział…

– Też o tym nie wiedziałem – odezwał się Giennadij – A zresztą może to i lepiej. Brak takiej wiedzy bardziej pozwala się skupić na samej muzyce, która jest tak potężna, że tak naprawdę nie potrzebuje żadnych podtekstów. Sama sobą jest wielka! To prawdopodobnie najbardziej ekscytujący ze wszystkich koncertów wiolonczelowych…

– Cytujesz Stevena Isserlisa – wtrącił Rostropowicz – ale ja całkowicie się z tym zgadzam…

– Sława, powiedz mi, pamiętasz początki naszej przyjaźni?

– Oczywiście, jakby to było dzisiaj… Przyszedłem do ciebie na zajęcia z orkiestracji w Konserwatorium Moskiewskim. Mój podziw dla ciebie nie miał i nadal nie ma granic…

– Od momentu, gdy usłyszałem, jak grasz, podziw stał się wzajemny. Zaprzyjaźniliśmy się na dobre chyba podczas koncertów po całej Rosji, gdy wspólnie graliśmy moją sonatę…

– Mimo tego bałem się prosić o koncert…

– Oj durak ty, durak…

– Powiedz mi Sława – odezwałem się po raz pierwszy – które z wykonań koncertu jest twoim ulubionym?

Sława spojrzał na Giennadija z nieukrywaną wdzięcznością w oczach i powiedział:

– Chyba wybiorę koncert z Wielkiej Sali Konserwatorium Moskiewskiego z 10 lutego 1961 roku. Giennadij i jego waltornista tak pięknie nastroili mnie przed Moderato i Cadenzą, że nie mogłem tego zepsuć… To chyba o tym wykonaniu nasz „ulubiony” krytyk Lew Ginzburg napisał: „To głęboka medytacja, sięgająca wyżyn filozoficznych”.

– Chyba miał słabszy dzień – powiedział Sława i wszyscy trzej Rosjanie roześmiali się z radością ludzi wolnych…

INSPIRACJA WPISU: