Miło jest myśleć, że większość kompozytorów tworzyła swoje dzieła w emocjonalnym natchnieniu, ulegając czarowi miłości, sile pożądania, bólowi utraty, potrzebie wychwalania, strachowi przed czymś lub kimś znanym albo, co częstsze, przed niespodziewanym i nieznanym.

To zazwyczaj wspaniała inspiracja, ale pomimo tego fałszywą byłaby teza, że emocje i uczucia stanowiły jedyny ważny bodziec uruchamiający w nas potrzebę okazywania za pomocą muzyki zawartości duszy i mózgu.

Równie silnym napędem naszej twórczości, może nawet najsilniejszym, są wyrażone w pieniądzu egzystencjalne potrzeby własne i naszych bliskich. Tak było zawsze, a różnica tkwiła w zasadzie wyłącznie w tym, kto był zleceniodawcą i kto płacił…

Naturalną koleją rzeczy jest to, że tam, gdzie pojawia się pieniądz natychmiast towarzyszy mu interes. Chęć, potrzeba, a czasami i przymus robienia interesu nie zawsze musi iść jednak w parze z artystyczną jakością kompozycji.

Gdy zarządzający „Baletami Rosyjskimi” Siergiej Diagilew zwrócił się do Claude’a Debussy’ego z propozycją napisania utworu o trzech homoseksualnych chłopcach grających w tenisa do czasu zagubienia się piłeczki, co sprawiło, że mieli porzucić sportowe rozgrywki a zająć się igraszkami między sobą, nie chodziło tak naprawdę o sztukę, lecz o kolejne zszokowanie paryskiej publiczności, która za gorszący spektakl przy ciekawej muzyce dużo zapłaciłaby za bilety.

Nagie lub bardzo skąpo ubrane tancerki, symulacje erotycznych zachowań, w tym masturbacji fauna w wystawieniu poprzedniego dzieła Debussy’ego sprawiły, że odrzucił on pomysł Diagilewa, nazywając go „barbarzyńcą”, który nasycił sztukę namacalnym erotyzmem bez potrzeby doszukiwania się go w podtekstach.

Do zmiany decyzji Claude’a wystarczyło jednak, by Rosjanin podwoił cenę za nowy utwór i dokonał ustępstw w fabule baletu, zamieniając trzech chłopców na dwie dziewczyny i młodego mężczyznę, którzy w trójkę, a raczej w trójkącie szukać będą zagubionych w gąszczach parku piłeczek.

Muzyka Debussy’ego ma się nijak do zaproponowanej tematyki, ale dla Diagilewa i dla przygotowanej choreografii baletu nie miało to zbytniego znaczenia. Liczyła się przede wszystkim możliwość zapisania na afiszach znanego nazwiska.

Claude napisał jednak dzieło niezwykłe. W kilkunastominutowym utworze zapisał ponad 60 zmian tempa i pomimo tego nie naruszył zwartości kompozycji, a jej orkiestracja jest dla mnie bardziej pobudzająca niż ewentualne wyobrażanie sobie młodzieńczych gierek seksualnie pobudzonych pasjonatów tenisa.

Dopiero wielokrotne uważne wysłuchanie „Gier” sprawiło, że dotarł do mnie sens żartu Debussy’ego, który powiedział, że do wykonania tej akurat kompozycji będzie musiał znaleźć „orkiestrę bez stóp”.

W „Grach” nie ma rytmu, który utrzymywałby się dłużej niż przez dwa takty, jakby każda taka zmiana odpowiadała naprzemiennym uderzeniom tenisowych graczy popisujących się coraz to nową techniką uderzeń. Fascynujące…

Za moich czasów nikt tak nie potrafił…

INSPIRACJA WPISU: