Po wczorajszym wpisie o pieśniach Schuberta wzięło mnie na poczytanie poezji. Postanowiłem wypożyczyć coś Goethego. Zdecydowałem się na „Króla elfów” (Der Erlkönig). To jedna z pierwszych pieśni Franza, zresztą bardzo ciekawa, bo wszystkie cztery ludzkie postacie śpiewają w niej jednym głosem. Tylko koń nie śpiewa…

Wszedłem do biblioteki i stanąłem w drzwiach jak wryty. Za kontuarem stał jegomość, który nazwał mnie kiedyś dziadkiem na koncercie muzyki Alfvéna… To przez niego nie poszedłem w kolejnych tygodniach na następne symfonie tego Szweda.

Jegomość od „dziadka” wcale mnie nie rozpoznał ani nie skojarzył. Widocznie musiał być nieźle zamroczony i dziś, i wtedy, gdy ostatnio mieliśmy, tfu…, przyjemność.

Nie miałem ochoty na rozmowę z facetem, który znowu mógł mi naubliżać. Obróciłem się w miejscu i pospiesznie wyszedłem z biblioteki.

Oddalając się od wypożyczalni, pomyślałem sobie o tym, jak często drobne zbiegi okoliczności zmieniają nasze decyzje. Wtedy naprawdę miałem ochotę na posłuchanie większej ilości muzyki Alfvéna, a jednak na kolejny koncert nie poszedłem. Dziś bardzo chciałem dowiedzieć się, dlaczego Król Elfów zabił ojcu syna i jak opisał to Goethe, a jednak też zrezygnowałem…

Postanowiłem, że nie poddam się tak łatwo przypadkowi. Zaraz po powrocie do siebie wyszukałem w Spotify „Trzecią” symfonię Alfvéna, wygodnie usadowiłem się w swoim fotelu i po chwili… zdrzemnąłem się utulony muzyką…

We śnie zobaczyłem ojca z synem na koniu, przemierzających nocą drogę pośród wierzb. Usłyszałem chłopca, który mówi, że widzi i słyszy istoty, których nie dostrzega jego ojciec. W wierszu i w genialnej do niego muzyce Schuberta słychać tętent konia, szeleszczące liście, szumiące wierzby otoczone mgłą i nagły krzyk dziecka, że zostało zaatakowane…

Ten przedśmiertnie wydany krzyk chłopca wybudził mnie ze snu… Wciąż w uszach miałem słuchawki Phonaka podłączone do Spotify i sączące muzykę Alfvéna. Co mnie tak pobudziło? Muzyka czy poezja?

Włączyłem „Trzecią” od początku, upewniłem się, że w pokoju nie ma poza mną nikogo więcej i ponownie oddałem się słuchaniu… Radosna muzyka sprawiła, że chłopiec na koniu zniknął, ale jej plastyczność spowodowała, że przed zamkniętymi oczyma zobaczyłem szwedzki krajobraz, w którym na krawędzi horyzontu czaiła się mgła… Tam naprawdę mógł polować „Król elfów”…

INSPIRACJA WPISU: