Doprawdy nie sposób wszystkim dogodzić…

Zaczęło się od całkowicie niespodziewanej wizyty Chopina. W pierwszej chwili naiwnie sobie pomyślałem, że Fryderyk chciałby się ze mną zaprzyjaźnić i przyznać muszę, że zrobiło mi się z tą myślą miło na duszy. Czar prysnął jednak dość szybko…

Jedynym powodem odwiedzin Chopina okazała się moja pomyłka w kronice, w której dwukrotnie zamieściłem wpisy o jego mazurkach. Raz opisałem je przy okazji pierwszych prób młodziutkiego Fryderyka we wpisie o numerze 386, a dziewięć miesięcy później ponowiłem wpis o dojrzałych mazurkach pod numerem 551.

Popełniony błąd i dość roszczeniowa postawa Chopina stały się dla mnie wystarczającym asumptem do dokonania kompleksowej korekty swojej kroniki. Sporym wysiłkiem poprawiłem wszelkie zauważone pomyłki i znalezione niedociągnięcia. Ujednoliciłem format wszystkich wpisów, zaktywowałem pierwszych prawie dwieście odcinków, które nie mieściły się jeszcze w cyklu „1000 utworów muzyki klasycznej, których warto posłuchać choć raz w życiu”, poprawiłem jakość wszystkich grafik, naprawiłem lub usunąłem ponad tysiąc nieaktywnych linków, poddałem wszystkie wpisy korekcie stylistycznej, gramatycznej, ortograficznej i faktograficznej. Uff…, naprawdę mnóstwo czysto technicznej pracy…

Usuwając praprzyczynę dokonywania porządków, w miejsce pierwszego wpisu o mazurkach Chopina wstawiłem krótką opowieść o dziecięcych symfoniach smyczkowych Mendelssohna i gdy dziś wczesnym rankiem zobaczyłem Felixa w progu swojego pokoju, byłem przekonany, że chce mi on podziękować za wspomnienie w kronice o tym niezbyt przecież oczywistym arcydziele, a tymczasem…

– Nie potrzebuję łaski, byś mnie traktował jak zapchajdziurę. Gdyby nie twój błąd to pewnie byś pominął te moje wczesne symfonie. Trudno cofnąć czas, ja już ten zawód przeżyłem…- burknął Felix.

Zamurowało mnie. Nie oczekuję wdzięczności, ale na niewdzięczność też chyba sobie jednak nie zasłużyłem… Nie podejmę nawet rozmowy… Wątpię, czy on zrozumie, że tak naprawdę to był wobec niego życzliwy gest, a nie mój kronikarski obowiązek. Doprawdy nie sposób wszystkim dogodzić…

Postanowiłem zbyć Felixa obojętnością:

– Wychodzę, jestem umówiony u Scarlattiego – oznajmiłem, podchodząc do wyjścia i otwierając drzwi pokoju.

Felix fuknął coś pod nosem, ale ruszył za mną. Nie odstępował mnie ani na krok i nie miałem innego wyjścia, jak naprawdę udać się do Domenico.

Scarlatti siedział w pokoju wraz ze swoim ojcem, a na stoliku piętrzyły się dwa stosiki płyt: sonaty syna i kantaty ojca. Bardzo lubię sonaty Domenico i nawet ucieszyłem się na myśl o uczcie ich słuchania. Może będzie też okazja po raz kolejny podywagować nad kwestią przewagi fortepianu nad klawesynem lub odwrotnie…

– Przyszedłeś naprawić swój błąd? – głos młodszego ze Scarlattich brutalnie wyrwał mnie z zadumy.

– Słucham!? – starałem się ukryć poirytowanie, ale ton głosu i mina oblicza mówiły same za siebie.

– Słucham? – powtórzyłem odrobinę łagodniej, choć chyba nie na tyle, by całkiem zatrzeć złe wrażenie, bo zaniepokojony Alessandro poczuł się w obowiązku wytłumaczyć syna:

– Nawet ja sam wolę kompozycje Domenico niż swoje własne, ale właśnie przed chwilą rozmawialiśmy, że w swej kronice w odcinku 71 wspomniałeś o jego sonatach, a moje kantaty jednak pominąłeś. Syn uważa to za błąd, ale ja nie przywiązuję do tego zbyt dużej wagi – przyglądając się minie Alessandro, wcale nie byłem przekonany o szczerości jego słów.

Naprawdę żałowałem, że nasze spotkanie potoczyło się tak niefortunnie… Naprawdę chętnie i z przyjemnością posłuchałbym w ich towarzystwie tych pięknych sonat Domenico… Naprawdę szczerze pogratulowałbym Alessandro niezwykle uzdolnionego syna… A w tej sytuacji, no cóż, dłużej tu chyba jednak nie zostanę… Naprawdę nie sposób dogodzić wszystkim…

INSPIRACJA WPISU: