Po naszym Domu Nieśmiertelnego Muzyka lotem błyskawicy rozeszła się plotka, że nie lubię opery. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, kto mi się tak przysłużył: Schreker czy Strauss, ale przestałem się tym zajmować, gdy dotarło do mnie przekonanie, że pewnie poskarżyli się obaj. No cóż… Staram się wiernie trzymać zasady, że podoba mi się tylko to, co mi się podoba!

Trochę mnie jednak uraziła ta opinia, bo przecież niejeden raz dawałem nienachalne świadectwo swojego szacunku dla sztuki operowej, pisząc w kronice o operach komponowanych od Purcella przez Mozarta aż po Poulenca.

Puszczona w obieg plotka była tym bardziej niesprawiedliwa, że kolejnym wpisem miała być właśnie opera. I co teraz? Zrezygnować, żeby nikt nie pomyślał, że się bronię? Pisać, pomimo tego, że niektórzy potraktują to, jako chęć przypodobania się?

Na szczęście tego typu rozważania nie trwają u mnie zazwyczaj zbyt długo. Nie na darmo mam opinię hardego i mającego w nosie cudze opinie. Nawet Goethe przekonał się o tym na własnej skórze…

Gdy po raz pierwszy usłyszałem o operze Johna Adamsa o tytule: „Nixon w Chinach” tak mnie zaciekawiła, że natychmiast udałem się do biblioteki, prosząc o jakiś przewodnik po mitologii chińskiej. Byłem przekonany, że podobnie jak w wielu innych przypadkach libretto opery oparto o mity i legendy. O ile w mitologii greckiej i rzymskiej poruszałem się dość swobodnie, to chińskie przypowieści były mi całkowicie obce i po raz pierwszy usłyszałem imię „Nixon”.

Dyżurnym bibliotekarzem był w tym tygodniu Hovhaness. Gdy zapytałem stojącego za bibliotecznym kontuarem Alana, czego bóstwem był Nixon, Amerykanin zasłonił usta, dosłownie położył się na ladzie, a jego ciałem raz po razie targały tak silne wstrząsy, że aż się przeraziłem. Trwało to dłuższą chwilę, aż w końcu Hovhaness wyprostował się, przetarł załzawione chyba bólem oczy i powiedział, mówiąc wciąż z wielkim trudem, jakby ze wszelkich sił pokonywał silne cierpienie:

– To był prezydent Stanów Zjednoczonych – ponownie zakrył usta, a ja, zanim dotarło do mnie znaczenie jego słów, dość przejęty jego stanem, zastanawiałem się, jakiej udzielić mu pomocy.

Alan przysiadł na stojącym za ladą krzesełku i wyraźnie dochodził do siebie:

– W 1972 roku Richard Nixon, trzy lata po objęciu urzędu prezydenta USA odbył historyczną sześciodniową wizytę w izolowanych od zachodniego świata komunistycznych Chinach i spotkał się wtedy z przewodniczącym Mao Tse-Tungiem, a jedną z długofalowych konsekwencji tego spotkania było zakończenie wojny w Wietnamie i jeszcze porozumienie w sprawie ograniczenia zbrojeń strategicznych.

– Wizyta prezydenta Nixona w Chinach była najważniejszą światową informacją wszystkich gazet i stacji telewizyjnych świata i obrosła ogromną ilością współczesnych legend i mitów, kreowanych zwłaszcza przez media. Było to wydarzenie takiej wagi, że idealnie nadawało się do wykorzystania również w masowej kulturze i sztuce. Po raz pierwszy w historii opery wzorcem nie stały się literackie opowieści lub mitologiczni bohaterowie, lecz konkretne realne wydarzenia z bieżących dni.

– „Nixon w Chinach” zapoczątkował trend tworzenia przedstawień operowych i spektakli teatralnych na podstawie aktualnych wydarzeń polityczno-społecznych, a samą operę nazwaną pierwszą „operą CNN”.

– John Adams wiele zasług przypisał Alice Goodman, której libretto uznał za najlepsze od czasów Da Ponte – librecisty Mozarta. To „genialne połączenie dowcipu i głębokiej mądrości, filozofii i historii” wyzwoliło w nim taką inspirację, że swoją pierwszą w życiu operę tworzył jak natchniony, a cudny efekt końcowy uznał za „szczęście początkującego ignoranta” piszącego z gorliwością typową dla neofity.

– Marzeniem Johna stało się, aby współczesna muzyka klasyczna „mogła zaangażować się w polityczne, społeczne i psychologiczne aspekty naszego życia”. Żeby jednak niosła swoje przesłanie, musiała być wysokiej muzycznej jakości. Tylko tak mogła zaistnieć w społecznej świadomości.

– Realizując swoje cele, stworzył oprócz „Nixona w Chinach” operę o konflikcie arabsko-palestyńskim, w ramach którego doszło do porwania włoskiego wycieczkowca „Achille Lauro” i do zabójstwa przykutego do wózka inwalidzkiego starszego Amerykanina pochodzenia żydowskiego („Śmierć Klinghoffera”), dzieło o stworzeniu bomby atomowej („Doktor Atomic”), o problemach wiary i wolności („Ewangelia według innej Marii”) oraz o prawach kobiet i stosunkach rasowych („Girls of the Golden West”).

– Najukochańszą jego operą pozostała jednak ta o Nixonie, którego szukałeś mistrzu w chińskiej mitologii – Alan uśmiechnął się na samo wspomnienie swojego z trudem ukrywanego ataku śmiechu.

– I co ważne, ona była i nadal jest kochana przez publiczność, a w magazynie „New Yorker” dano temu wyraz, pisząc: „Od czasu »Porgy i Bess« żadna amerykańska opera nie zdobyła takiego powszechnego uznania, jak »Nixon w Chinach«”.

Podziękowałem Alanowi za przydatny wykład i rezygnując z zamiaru wypożyczenia czegokolwiek o chińskiej mitologii, skierowałem się do wyjścia. Już przy drzwiach usłyszałem:

– John miał trzy wzorce do naśladowania. To byłeś ty mistrzu w muzyce, Thomas Mann w literaturze i Henri Matisse w malarstwie.

Uśmiechnąłem się sam do siebie, ale nie odwróciłem się. Miły ten Alan, ale wcale nie musiał się tak ze mnie śmiać, wyszedłem na głupka…

INSPIRACJA WPISU: