Zaprosiłem do siebie na wczorajszy wieczór Schuberta, a on… nie przyszedł. Może wyczuł, o czym chciałem z nim porozmawiać?

Temat rozmowy narzucał się sam z siebie, bo zgodnie z chronologią dzieł Franza nadchodził moment na fantazję f-moll na cztery ręce, a to aż się prosiło o rozmowę na temat hrabiny, której Franz fantazję tę zadedykował na krótko przed swoją śmiercią.

W 1818 roku młody Schubert udzielał w Wiedniu lekcji muzyki dwóm córkom hrabiego Johanna-Karla Esterházy de Galántha – „ładnej i mądrej” 17-letniej wówczas Marie oraz „niepozornej i nieśmiałej” 13-latce Caroline. Gdy rodzina Esterházych ruszyła na letni wypoczynek do ich wiejskiej posiadłości w Zseliz, hrabia zaproponował Schubertowi towarzyszenie im w wyprawie w charakterze „rodzinnego nauczyciela muzyki”.

Dla Schuberta był to pierwszy wyjazd poza Wiedeń. W Zseliz (dziś słowackie Želiezovce) traktowany był jak podrzędny sługa, mieszkał i jadał z obsługą, „grubiańskiego” hrabiego widywał z daleka, a młodziutkie hrabianki zbytnio go nie interesowały, czego nie można powiedzieć o służącej Pepi Pöcklhofer, którą poznał na tyle dogłębnie, że to właśnie ją przez długie lata niesłusznie podejrzewano o „obdarowanie” Schuberta wstydliwą chorobą.

Po dwóch miesiącach pobytu na wiosce Franzowi tak dokuczliwie zaczęło brakować Wiednia i pozostawionych tam przyjaciół, że wracał do nich jak z zesłania…

Sześć lat później ponownie jednak zawitał u Esterházych. Tak się porobiło, że w praktyce został w Wiedniu sam. Franz Schober wyjechał do Wrocławia, Leon Kupelweiser był w Rzymie, Josef Spaun w Linzu, Moritz Schwind planował wyjazd do Drezna, kontakt z ojcem i braćmi od jakiegoś czasu utrzymywał tylko listownie, od roku chorował, brakowało mu pieniędzy i spokojnego odpoczynku.

Gdy więc baron Schönstein, wielbiciel Schuberta i przyjaciel Esterházych zaproponował mu ponowienie wizyty w Zseliz, Franz nie wahał się ani chwili.

Tym razem, odpowiednio zarekomendowany przez Schönsteina nie mieszkał już ze służbą, lecz otrzymał własny pokój, jadał posiłki z hrabiostwem, płacili mu 100 florenów miesięcznie a zamiast interesować się jak poprzednio pokojówkami, zaczął się rozglądać za arystokratkami, zwłaszcza za młodszą 19-letnią już Caroline.

Charakter ich relacji był łatwy do przewidzenia. Biedny, niski, gruby i brzydki syfilityk z wiedeńskich przedmieść spoglądał na młodziutką hrabinę łakomym okiem, a ona pozwalała się wielbić, podpuszczając go od czasu do czasu zalotnym spojrzeniem lub zręczną odzywką.

Caroline, oprócz tego, że była młodą kobietą, miała jeszcze jeden wielki walor – była bardzo utalentowana muzycznie i Franz odkrył w niej „muzyczną bratnią duszę”. Częściej zaczął komponować utwory na fortepian na cztery ręce, a ich wspólna gra na jednym instrumencie obojgu przynosiła zaspokojenie…

Gdy pewnego razu zalotna Caroline stwierdziła, że Franz chyba jej nie lubi, bo nie dedykował jej żadnego z licznych swoich utworów, Schubert stanął na wysokości zadania i odparł hrabiance, że jest w błędzie, bo „wszystkie jego utwory są dla niej”.

Mniej więcej tak wyglądał werbalny platoniczny związek bogatej hrabianki i kompozytora-syfilityka. Spojrzenia, słówka i najczęściej tylko jeden instrument…

Przyjaciele kpili z Franza i z jego „związku” z córką hrabiego, a on cierpliwie znosząc docinki, nigdy nie zaprzeczył swojej fascynacji młodziutką uczennicą i… muzą…

Regularnie odwiedzał wiedeński dom Esterházych aż do dnia śmierci, a jedną z ostatnich swoich cudownych kompozycji – fantazję f-moll na cztery ręce poświęcił Caroline, przypieczętowując nutami złożoną cztery lata wcześniej deklarację.

Chciałem mu opowiedzieć o dalszych losach Caroline, ale skoro nie przyszedł to trudno, jego strata…

INSPIRACJA WPISU: