Nie spodziewałem się, że Purcell potrafi być taki namolny. Grzecznie starałem się odmówić mu zamieszczenia w kronice kilku kolejnych jego oper i gotów byłem przystać najwyżej na lubianą przeze mnie „Królową wróżek”.

Tak długo mnie urabiał, aż w końcu uległem. Zabawne było mimo wszystko to, jakich używał argumentów. Najpierw starał się mnie zachęcić historią zbrojnego konfliktu Saksończyków i Brytyjczyków z epoki Camelotu…

Gdy nie wykazałem zbytniego zainteresowania, próbował mnie wciągnąć opowieścią o pięknej Emmeline, która zgodnie z librettem była ślepa, ale Henry oblizując lubieżnie usta, zasugerował, że ona dotychczas tylko „nie widziała mężczyzny” a tych dwóch władców starało się za pomocą swoich magów znaleźć sposób, aby Emmeline „przejrzała na oczy”.

Pierwszy zrzucił „zasłony z oczu” niewinnej król Artur z pomocą tajemnej mikstury przygotowanej przez swojego czarownika Merlina, a Emmeline „zobaczywszy” po raz pierwszy mężczyznę, stała się spełnioną kobietą.

Gdy i ta zachęta zawiodła, Purcell sięgnął po bliskie mi tematy i zaczął zachwalać pieśń śpiewaną przez mocno podchmielonych wieśniaków. O piciu i o samym alkoholu napisał kilkadziesiąt pieśni i muszę przyznać, że był w tym mistrzem. Również i tu mocno mi się ten śpiew spodobał, a skądinąd wiem, że bardzo wielu Anglików do dzisiaj uwielbia tę pieśń, czego wyraz często dają w czasie Promsów. Ponieważ nigdy nie stroniłem od dobrego wina, to prawie udało mu się mnie przekonać. Nie dawałem jednak poznać tego po sobie.

Henry zaczął mi opisywać przeprawę króla Artura przez zaczarowany las, w którym ścinane drzewa krwawiły i płakały głosem uwięzionej Emmeline, ale ja dalej udawałem niewzruszonego.

Podłamany podjął jeszcze jedną próbę, pokazując dwa nowiuteńkie współczesne wykonania jego pół-opery, a ja z przekory zacząłem się z niego nabijać, że potrafił napisać tylko pół opery, co sprawiło, że Purcell z poważną miną zaczął mi tłumaczyć, że nazwa bierze się z tego, że te przedstawienia łączyły w sobie operowy śpiew z tańcem, tekstem mówionym i z efektami specjalnymi często bardzo bliskimi sztuce teatralnej…

Gdy zrezygnowany Henry zbierał się już do wyjścia, litościwie zapytałem:

– A jakieś duchy są w tej twojej półoperze?

Henry wreszcie zrozumiał, że sobie z niego żartuję, odwrócił się i z uśmiechem jak księżyc w pełni powiedział:

– Jeden został zaczarowany w lesie i nie mogąc się ruszać, tak w nim zmarzł, że gdy przyszło mu odśpiewać swoją arię, to z trudem rusza ustami, cedząc z zimna pojedyncze słowa… A ponieważ śpiewa basem, to aż ciarki chodzą po plecach…

– No widzisz, to brzmi ciekawie, od tego mogłeś zacząć…

INSPIRACJA WPISU: