Podczas wczorajszego pożegnania z Boulezem zapytałem go, kogo najbardziej oczekuje w DNM-ie. Nie zastanawiał się ani chwili, jakby się takiego pytania spodziewał, ale odpowiedź była dość niespodziewana i przewrotna:

– Bardzo polubiłem Jacqueline du Pré i chciałbym zobaczyć jej radość z powitania Daniela. Tak długo już na niego czeka. Ja zaś wreszcie będę mógł go przeprosić…

Też lubię Jacqueline i doskonale wiedziałem, że tęskni. Pamiętam zresztą, jak tuliła się do mnie zapłakana, gdy myślała, że Barenboim zdradził ją z Alisą Weilerstein, z którą wykonał koncert Elgara, tak ważny dla dawnych zakochanych. Nie miałem natomiast pojęcia, jaka może być przyczyna konieczności przeprosin ze strony Bouleza.

Okazało się, że Pierre jako młody kompozytor zapatrzony i zasłuchany w 12-tonową muzykę Schoenberga stworzył w 1945 roku dwanaście 12-taktowych miniatur fortepianowych, które potem głęboko schował w szafie.

Częste zawodowe kontakty z Barenboimem, który po objęciu posady w Chicago poprosił Bouleza o zostanie głównym gościnnym dyrygentem swojej orkiestry, sprawiły, że Pierre zdecydował się pokazać Danielowi swoje dawne miniaturki, a ten zachwycony ich nowatorskim urokiem, spowodował w 1979 roku złożenie formalnego zamówienia na przygotowanie orkiestrowych wersji dla czterech pierwszych spośród nich.

Boulez wywiązał się z zadania w sposób kongenialny. Jak napisał Paul Griffiths w „The New York Times” „To, co w 1945 roku wydawało się marne i może nawet prymitywne, jest teraz wzbogacone życiowym doświadczeniem i wiedzą; to, co było proste, jest teraz fantastycznie upiększone”. To nowy świat, prawdziwy kosmos, barwny i rytmiczny…

Gdy w 1952 roku Boulez odważył się wygłosić rewolucyjnie wtedy brzmiące słowa: „Schoenberg nie żyje” nie oznaczało to tylko pochowania samego Arnolda, ale również porzucenie jego muzycznego dziedzictwa. Boulez jako jeden z pierwszych zuchwałych odrzucił spuściznę Schoenberga i szybko ruszył swoją własną ścieżką rozwoju.

Efekt tego rozwoju wspaniale widać po tych miniaturkach schowanych kiedyś ze wstydu do szuflady. Ktoś powiedział, że one dojrzewały jak ostryga wytwarzająca perłę, ale sam Boulez dużo bardziej wolał metaforę o zakopanym w ziemię ziarnie, które niespodziewanie zakwitło pięknym kwiatem.

-… nie zdążyłem… – usłyszałem głos Bouleza i dotarło do mnie, że zamyślony nie słyszałem tego, co on do mnie mówił. Udałem, że rozregulował się mój Phonak i poprosiłem Pierre’a o powtórzenie ostatniego zdania

– Barenboim zauroczony moimi orkiestrowymi wersjami pierwszych miniaturek złożył zamówienie na kolejne cztery. Nie zdążyłem…

– Udało mi się napisać tylko dwie – siódmą i piątą, a w trakcie pracy nad szóstą umarłem…

– Chciałbym go także przeprosić i za to, że tak długo trwało docenianie przeze mnie Brucknera, którego on tak cenił. Dopiero tutaj, po poznaniu Antona nauczyłem się spoglądać na tę muzykę jego oczami i zrozumiałem jej piękno.

– Chciałbym mu też pokazać, jak bardzo jestem tutaj szczęśliwy. Tak, jak kiedyś wyzwoliłem się od wpływów Schoenberga, tak teraz uwolniłem się od czasu, w którym żyłem oraz od swoich własnych nawyków i niewzruszonych przekonań i… dzięki temu stałem się muzycznie wolny. To naprawdę wspaniale kreatywne uczucie…

INSPIRACJA WPISU: