Młodzieńcze niepowodzenia mało atrakcyjnego fizycznie Schuberta w relacjach z kobietami sprawiły, że z biegiem lat stawał się on coraz bardziej wrażliwy na uroki „męskiej przyjaźni”.

Do grona jego najbliższych przyjaciół zaliczali się: młody student medycyny Franz von Schober, u którego z krótką przerwą mieszkał kilka lat, pianista Carl Maria von Bocklet, znany mi osobiście prawnik Leopold von Sonnleithner, poeta Johann Mayrhofer oraz starszy od nich wszystkich baryton Michael Vogl, który chwalił się tym, że był uczniem Süssmayra, znanego w Wiedniu z dokończenia „Requiem” po Mozarcie.

Von Schober nie tylko finansował Schuberta, ale wprowadził go również w świat rozpusty, co w ostateczności przyczyniło się do wenerycznej choroby Franza i do jego śmierci.

Vogl stał się „muzą” Schuberta, który z myślą o tym słynnym wiedeńskim śpiewaku napisał wiele swoich piosenek. To właśnie Vogl w największym stopniu przyczynił się do rozpropagowania wieści o niezwykłym talencie Franza.

Latem 1825 roku chory na dnę moczanową Vogl zabrał ze sobą Schuberta na trzytygodniowy pobyt w austriackim kurorcie Bad Gastein. Wtedy, kilkadziesiąt lat przed odkryciem Marii Skłodowskiej-Curie, nikt jeszcze nie wiedział, że tamtejsze uzdrowiskowe wody zawierają radon, a jego terapeutyczne właściwości potęguje ciepłe i wilgotne powietrze, wzmacniając absorpcję radioaktywnego gazu.

Klimat leżącego w samym sercu Ziemi Salzburskiej uzdrowiska Vogla leczył, a Schuberta relaksował i inspirował. 200-metrowy wodospad „Gasteiner Wasserfall” i widoki majestatycznych gór potrafiły jednocześnie zauroczyć i przerazić, co Schubert wyraził w liście, pisząc, że czuje się tam „uwięziony przez niewiarygodnie wysokie skaliste ściany… i przerażające głębokości poniżej”.

Wrażliwy Schubert chłonął radość z udanego wakacyjnego pobytu, odczuwał pokorę wobec obserwowanej potęgi natury, cieszył się jej pięknem i z delikatną intymnością i celebracją emocji tworzył muzyczny, dość sentymentalny pamiętnik doznań przeżytych w kurorcie.

To swoje wspomnienie uwiecznił, nadając mu postać fortepianowej sonaty o tak bogatej palecie rysowanych obrazów, że śmiało można ją nazwać symfonią na fortepian…

Niektórzy słyszą w tej fortepianowej symfonii austriackie jodłowanie, kozy na stoku, szum wodospadu i niewiele brakuje, a usłyszeliby również odgłos wchłaniania radonu przez komórki Vogla. Mnie wystarcza sama świadomość obcowania z wyobraźnią Schuberta przelewającego na dźwięki stan jego ducha…

Czy to za mało? Być może… Muszę kogoś zapytać, ile było tych kóz…

INSPIRACJA WPISU: