Kolejnym kompozytorem, który po przybyciu do DNM-u poczuł się w obowiązku podkreślić, że wyzwolił się z awangardowych eksperymentów, okazał się Rautavaara. Po wcześniejszej deklaracji Takemitsu również on przyznał się do porzucenia 12-tonowych technik Schoenberga studiowanych w szwajcarskiej Asconie na rzecz powrotu do muzyki, której istotą jest melodia.

W wywiadzie dla magazynu „Diverdi” stwierdził wręcz, że „tworzenie muzyki bez melodii oznacza brak talentu”. Melodia w zależności od osoby, która ją tworzy, może być „szlachetna lub banalna”, ale jej brak czyni muzykę ułomną. Tworzenia melodii nie można się przy tym nauczyć ani wypracować ciężkim wysiłkiem. „Jeśli kompozytorowi brakuje talentu jej budowania, to może on być najbardziej inteligentną i cywilizowaną osobą na świecie, a i tak to nie wystarczy…”

Dojrzały Rautavaara zrozumiał, że kompozytor nie powinien podążać za czasami, w których przyszło mu żyć, bo już samo kroczenie za czymś lub za kimś domyślnie oznacza opóźnienie…

W dojrzałym kompozytorze do głosu doszedł drzemiący w nim od zawsze romantyk, który „jest wczoraj lub jutro, nigdy dzisiaj”, „tam lub gdzie indziej, nigdy tutaj”…

W procesie tworzenia muzyki widział swoją rolę nie jako kreatora, lecz jako położnej, której rolą jest ostrożne przyjęcie rodzącej się melodii z abstrakcyjnego platońskiego „wszechistnienia”, w którym czas i miejsce nie były istotne, a muzyka istniała zawsze i wszędzie.

Z powodu fascynujących go tematów religijnych i metafizycznych Rautavaara został zaszufladkowany jako twórca muzyki mistycznej, co oburzało go do tego stopnia, że nazwał to przyporządkowanie „oskarżeniem” i w jednym z wywiadów podkreślił, że nie jest „wschodnim pasywnym medytującym”, lecz artystą „europejskim, faustowskim, dynamicznym”.

Choć żywo interesował się mitami leżącymi u podstaw różnych wierzeń, nie był człowiekiem religijnym, a wiele przejawów zachowań ludzi i całych społeczeństw traktował jako odwzorowania funkcjonujących w zbiorowej świadomości archetypów.

Za jeden z najstarszych archetypów uznawał anioły – wiecznych towarzyszy ludzkości. Jeśli ktoś jednak spodziewa się, że Rautavaara widzi je w tradycyjnych białych szatach, jak niosą pomoc i opiekę, to jest w dużym błędzie.

Od czasu dziecięcych doświadczeń, gdy w jego snach pojawiała się ciągle olbrzymia, szara, wszechpotężna kreatura, która chciała zbliżyć się do niego i ścisnąć go w swoich ramionach, Rautavaara na myśl o aniołach doznawał paraliżującego strachu.

Walcząc w snach z aniołami o przeżycie, nauczył się w końcu poddawać, dawać im się pochłaniać, stając się ich częścią. Dopiero wtedy skończyły się nocne wizyty koszmarnych metafizycznych gości.

Te dziecięce przeżycia były tak silne, że nawet w dorosłym życiu stanowiły o podejściu Rautavaary do aniołów. A gdy jeszcze trafił w poezji Rainera Marii Rilkego na podobne poglądy, „że każdy anioł jest zły”, a ich „piękno jest tylko początkiem strasznego”, odważył się dać upust swoim lękom w komponowanej muzyce.

Utwór „Anioły i wizyty” zapoczątkował cykl kompozycji o niebiańskich gościach, który przyniósł Finowi międzynarodowy rozgłos. Piękna, często delikatna, aksamitna, wręcz „anielska” muzyka bywa od czasu do czasu hałaśliwie przerywana, wprowadzając chaos, niepokój i grozę… Tak obwieszczały swe przybycie anioły!

INSPIRACJA WPISU: