Dopóki nie będę miał okazji do osobistej rozmowy z Arvo Pärtem, nie mogę mieć pewności co do jego intencji. Mogę się tylko domyślać, że po ośmioletniej przerwie w komponowaniu, która zakończyła się powstaniem tintinnabuli, Arvo mógł odczuwać potrzebę wyraźnego zaakcentowania nowej epoki w swojej twórczości, nadając jednej z najważniejszych kompozycji tego okresu tytuł „Tabula Rasa”, co w arystotelesowskim rozumieniu oznacza czystość ludzkiej duszy, pozbawionej wszelkich doświadczeń i idei.

W przypadku Pärta dosłowne tłumaczenie tych łacińskich słów jako „czysta tablica” należałoby chyba zamienić na bardziej odpowiadające sensowi wydarzeń: „wyczyszczona tablica”.

Inspirowana intensywną religijnością nowa muzyka Pärta wykreowała nastrój medytacyjnych praktyk, kontemplacji i mistycyzmu, walor mistycznego przeżycia nadając zwłaszcza ciszy.

W dobie popularności ruchu spod szyldu „New Age” taki klimat idealnie wpasowywał się w powszechnie wyczuwaną w zagonionych społecznościach potrzebę wyciszenia oraz znalezienia łatwo dostępnych oaz spokoju.

„Tabula Rasa” jest głosem Pärta po kilkuletnim okresie milczenia, podczas którego zastanawiał się, co i w jaki sposób chce powiedzieć. „Moja muzyka pojawia się po długiej ciszy, dosłownie milczącej. „Cisza” oznacza dla mnie „nic”, z którego Bóg stworzył świat. Kiedy zbliżasz się do ciszy z miłością, może ona zrodzić muzykę. Cisza jest moją wewnętrzną pauzą, podczas której znajduję się blisko Boga. Czasem mam wrażenie, że nic poza nią nie ma znaczenia”.

„Tabula Rasa” zaczyna się od przeszywającego akordu skrzypiec, po którym zapada kilkusekundowa cisza, a po niej zaczyna się budzić nowe muzyczne życie… To akt narodzin…

Znaczenie ciszy Pärt podkreślił, nadając drugiej części utworu nazwę „Silentium” i rzeczywiście kończy się ona szeptem bliskim ciszy… Po serii prasowych i internetowych artykułów o pacjentach hospicjów, którzy słyszeli w tej muzyce „trzepot skrzydeł aniołów”, część ta zyskała też miano „anielskiej muzyki”. To akt odchodzenia…

Każdy, kto szukał transcendentalnych przeżyć, mógł je znaleźć u Pärta, nie zdając sobie nawet sprawy z głęboko religijnego podłoża słuchanej muzyki, ani też z teoretycznej podbudowy czerpiącej garściami ze współcześnie przyprawionych chorałów gregoriańskich, z muzyki średniowiecza i renesansu oraz z twórczości samego Bacha…

Z tej zbitki powstała muzyka nie tylko dla koneserów, ale tak naprawdę dla każdego… co sprzyjało traktowaniu jej zarówno jako wyłącznie „relaksacyjnej” jak też jako „głęboko uduchowionej”, a w warstwie muzycznej zarówno jako „muzyki płaskiej” jak też jako zaawansowanej współczesnej techniki kompozycji, będącej kontynuacją i rozszerzeniem minimalizmu. Czasami używa się określenia„świętego minimalizmu”, z czym sam Pärt nigdy się nie identyfikował.

W prawosławnej Estonii przyjęto Pärta rzeczywiście jak świętego, w czym dopomógł mu również jego wizerunek rodem z ikon, ale jak szybko się okazało, na taką uduchowioną muzykę czekano w całej Europie i na świecie…

Gdy pewnej nocy pod koniec lat 70. XX wieku znany producent jazzowy i założyciel wytwórni płytowej ECM – Manfred Eicher usłyszał w radiu podczas jazdy samochodem pomiędzy Stuttgartem a Zurychem nieznaną sobie zachwycającą muzykę, to z wrażenia aż zatrzymał się na poboczu, aby wysłuchać jej w skupieniu.

Zauroczony i podekscytowaną wizją nowego brzmienia i nowego źródła zarobku postanowił odnaleźć kompozytora i podjąć z nim współpracę nawet pomimo tego, że usłyszana muzyka nie miała zbyt wiele wspólnego z jazzem.

Wytropionym przez Eichera twórcą okazał się Arvo Pärt, a utworem z radia była właśnie „Tabula Rasa”. To dla niego i dla propagowania jego muzyki powstała nowa wytwórnia o nazwie ECM New Series, a pierwsza wydana przez nią płyta zawierała w całości muzykę Pärta, z tytułowym „Tabula Rasa” na czele.

Skąd wzięła się siła oddziaływania muzyki Pärta?

Może najlepiej oddała to skrzypaczka Anne Akiko Meyers, która w jednym z wywiadów powiedziała, że sekretem dobrego wykonywania dzieł Pärta jest „znajdowanie głębokich odcieni koloru i płynności w każdej nucie, wdychanie, wydychanie i odczuwanie przestrzeni pomiędzy nutami, która jest tak samo święta, jak same nuty. Podczas wykonywania jego muzyki pozwalam nutom oddychać i śpiewać„.

Jak widać, w ocenie muzyki Pärta poruszamy się czasami po cieniutkiej linii pomiędzy euforycznym zachwytem a łzawą ckliwością i podejrzeniem banału. No cóż… Czasami trzeba sobie pozwolić na łzy…

„Nowy” Pärt z „wyczyszczoną tablicą” przestał bać się swoich wzruszeń, a za wzorzec stawiał sobie Schuberta, o którym mówił, że „jego pióro w połowie wypełniał atrament, a w połowie łzy”…

INSPIRACJA WPISU: