Ponieważ zaprosiłem tydzień temu ponownie Purcella z de Lalandem, nie musiałem martwić się o wybór muzyki na dzisiaj. Wiedziałem, że Francuz nie pominie okazji, aby mi zaprezentować utwory tworzone dla Ludwika XIV w celu uświetnienia jego oficjalnych posiłków, głównie uroczystych kolacji.

Czas oczekiwania na gości postanowiłem wypełnić sobie muzyką Jeana-Baptiste’a Lully’ego. Dziwiło mnie, że de Lalande podczas minionej wizyty ani słowem nie zająknął się o swoim poprzedniku na królewskim dworze i bardzo byłem ciekaw, jaka mogła być przyczyna tego pominięcia. Wybrałem do słuchania jedną z bardziej znanych oper Lully’ego o tytule „Armida” i muszę powiedzieć, że całkiem przyjemnie spędziłem prawie dwie godziny…

Nie zdołałem dokończyć „Armidy”, bo w drzwiach stanęli Purcell i de Lalande. Ten drugi na dźwięki opery Lully’ego zaczął się niespokojnie rozglądać wokół siebie i uspokoił się dopiero wtedy, gdy wyłączyłem muzykę.

– To Lully… poznaję. Mój król nigdy nie przyszedł na jej wystawienie, chociaż już w prologu Lully zaznaczał, że to opowieść o Rinaldzie i Armidzie odśpiewywana ku czci, chwale i radości Króla Słońce — powiedział de Lalande, wyraźnie uspokojony wyłączeniem „Armidy”.

– Dziwne, bo to bardzo przyjemna muzyka, choć — tu obróciłem się ku Purcellowi — nie może się jednak równać z twoją Dydoną…

De Lalande wyraźnie nie za bardzo miał ochotę na rozmowę o Lullym, ale widząc mój wyczekujący wzrok, powiedział szybko, jakby chciał mieć to natychmiast za sobą:

– Lully został przyłapany na romansie z paziem, co było wówczas karane śmiercią. Król darował mu jednak życie, ale przestał przychodzić na jego występy. Zresztą Lully niedługo potem zmarł i problem sam się rozwiązał, a swoją szansę otrzymałem ja. Dobrze zapamiętałem jednak, aby nie rozglądać się za chłopcami…

Purcell roześmiał się serdecznie, a potem dopowiedział:

– Z tego, co ja słyszałem, to Lully rzeczywiście nie mógł ostatnich lat swojego życia uznać za udane…

Zrezygnowany z powodu kontynuowania tematu de Lalande westchnął i jeszcze szybciej niż poprzednio niemalże wykrzyczał:

– Uderzył się swoją laską dyrygencką w palec u nogi i zmarł w wyniku zakażenia rany…

– Może właśnie dlatego zastąpiono laski batutami — ponownie roześmiał się Purcell, a później powiedział coś, co sprawiło, że de Lalande aż przykucnął:

– Zaciekawił mnie ten Lully. Może, skoro już masz Mistrzu wybraną tę jego operę, to dokończymy ją razem z tobą? Podobno powstała na bazie „Jerozolimy wyzwolonej” Torquata Tassa? Naprawdę jestem ciekaw…

– Mieliśmy posłuchać moich symfonii… – próbował zaoponować Francuz, ale Purcell zbyt go krótkim:

– Posłuchamy za tydzień. Nie bój się. Mamy mnóstwo czasu…

INSPIRACJA WPISU: