Jak ja mam mu to powiedzieć? Przecież to mi nie przejdzie przez usta?

Wielokrotnie słyszałem, jak Mozart chełpił się swoimi operami, na zawołanie nucąc z pamięci zgromadzonym wokół niego dowolną arię z każdej z nich. Wiele razy słyszałem jego samozachwyt nad „Weselem Figara”, nad „Cosi fan tutte” czy też nad „Czarodziejskim fletem”, a reakcje otaczających Wolfganga wielbicieli tylko utwierdzały wszystkich w przekonaniu, że rozmawiają o absolutnych arcydziełach.

I nagle ja miałbym mu powiedzieć, że przysypiałem i chwilami setnie się wynudziłem, słuchając jego opery, w której librecista Da Ponte próbuje dowieść, że „tak czynią wszystkie”. Sama historyjka jest naprawdę banalna, ale też i trudno oczekiwać finezyjnych treści w operze buffo, która z założenia ma być lekka i humorystyczna. Jaki autor, taki humor…

Opera o wierności kobiet, a raczej o domniemaniu ich powszechnej niewierności powstała na zamówienie samego cesarza Józefa II, który zasugerował również tematykę, mającą być opisem damsko-męskich relacji ówczesnego Wiednia.

Dwukrotnie owdowiały cesarz miał bogate doświadczenie w podchodach Amora i swą cesarską wiedzę i pewność opierał na własnej obserwacji i na znanych sobie przykładach.

Swoją pierwszą żonę Isabellę z Parmy cesarz kochał i był jej wierny, ale gdy po trzech latach zmarła po przedwczesnym porodzie, zniechęcił się do ponownego małżeństwa, co wcale nie oznaczało jednak zniechęcenia się do kobiet…

Zainteresowania płcią przeciwną wcale nie zmniejszyło drugie małżeństwo. Czysto polityczny kontrakt sprawił, że żoną Józefa II została księżniczka Maria Józefa Bawarska, która nigdy nie zdobyła cesarskiego serca, ani też nie zagościła na trwałe w cesarskim łożu, które rzadko kiedy pozostawało jednak puste…

Cesarz naprawdę wiedział, o czym mówił, sugerując Mozartowi zajęcie się tematyką niewierności…

Wiedeń przyjął frywolną operę z zachwytem i bez jakiejkolwiek obrazy wrażliwości mieszkańców oswojonych z seksualną swobodą. Dopiero 100 lat później operę Mozarta przejściowo uznano za wulgarną i niemoralną.

Pech chciał, że cesarz nie zdążył obejrzeć zamówionego dzieła. Nie przybył na premierę z powodu choroby, a niedługo potem zmarł, co z powodu żałoby państwowej spowodowało zawieszenie dalszych spektakli figlarnej opery.

Żałoba trwała cztery miesiące, a Mozart rzeczywiście wielokrotnie żałował, choć nie tyle cesarza, ile utraconych wpływów z przedstawień.

Jak ja mu to powiem, że nie podzielam jego samozachwytu? Jak ja mam to napisać w kronice? Uff…

Doszedłem do stołówki, już z daleka słysząc głośny śmiech Wolfganga. No trudno, zepsuję mu humor…

Niepewnym krokiem podszedłem do Mozarta i, prawie że wyszeptałem, jakbym przyznawał się do wielkiej zbrodni:

– Słuchałem „Cosi fan tutte”…

Nie zdążyłem dokończyć zdania, a Wolfgang złapał mnie za ramię, odciągnął na bok i równie cichym tonem zapytał, wyraźnie zaniepokojony:

– A w jakim wykonaniu?

Wymieniłem trzech powszechnie uznawanych za wybitnych dyrygentów, a Mozart rozejrzał się, sprawdzając, czy ktoś nas nie słucha i powiedział coś, co do tej pory wciąż brzmi mi w uszach:

– Pewnie się wynudziłeś, może nawet przysnąłeś. Wiem, wiem. Spróbuj jednak posłuchać Soltiego albo Böhma i dopiero wtedy porozmawiamy. Zgoda?

Poczułem niesamowitą ulgę, kiwnąłem Mozartowi głową na potwierdzenie i usiadłem przy swoim stoliku, czekając na posiłek.

– Uff, a więc to nie we mnie tkwi problem, uff…

INSPIRACJA WPISU: