– Nie musiałeś pisać, że pożyczałem pieniądze — Mozart stanął nade mną z takim impetem, że o mało co nie udławiłem się przełykanym kęsem.

– Ale przecież to sama prawda. Pierwszy raz pisałeś do Puchberga zaledwie kilka tygodni po premierze „Don Giovanniego”, prosząc go o 100 guldenów. Nie minęły dwa kolejne tygodnie, a ty rozochocony łatwością otrzymania pieniędzy poprosiłeś Puchberga o kolejne kilkaset, by po raz kolejny napisać do niego, że potrzebujesz jeszcze więcej zaledwie dziesięć dni później…

– Oj Ludwiku, czy ty musisz być taki drobiazgowy?

– No nie, rzeczywiście nie muszę, ale zwróć uwagę, drogi Amadeuszu, że ja nic nie mówię o tym, że ty tych pieniędzy nigdy Puchbergowi nie oddałeś. Błagałeś go o kolejne pożyczki, pisząc: „Wyobraź sobie moją sytuację: chory i pełen zmartwień i żalu… Jestem zmuszony sprzedać ostatnie kwartety za drobne kwoty, aby dostać choć trochę gotówki w moje ręce… Jeśli mógłbyś być na tyle uprzejmy, aby pożyczyć mi około jednego lub dwóch tysięcy guldenów, w ciągu jednego lub dwóch lat przy odpowiedniej stopie procentowej, naprawdę wyświadczyłbyś mi przysługę”.

– Ale bardzo chciałem się wypłacić. Między innymi dlatego wyruszyłem w trasę po Europie…

– Owszem, nie przeczę, ale ci się nie udało, a naiwnemu Puchbergowi napisałeś: „Nie mam serca być w twoim towarzystwie, ponieważ musiałbym przyznać, że nie mogę ci spłacić tego, co jestem winien, i błagam cię, abyś był cierpliwy ze mną. Tak mi przykro”.

– Jesteś naprawdę bezduszny Ludwiku. Zamiast o pożyczkach lepiej byś napisał o symfoniach, które stworzyłem z myślą o trasie koncertowej i o zarobkach za nie, z których spłaciłbym długi. Pierwszą z nich skończyłem dzień przed pismem do Puchberga o dwa tysiące, a dwie kolejne w ciągu następnych sześciu tygodni. Wszystkie są według mnie bardzo udane i naprawdę miałem nadzieję, że będą źródłem sporych dochodów.

– No dobrze, nie będę cię już męczył, chociaż dla mnie tempo skomponowania tych trzech symfonii oznacza tylko jedno: miałeś mnóstwo czasu — nie koncertowałeś, nie uczyłeś, byłeś po prostu bezrobotny…

– Pewnie czytałeś jeden z moich listów i teraz się wymądrzasz. Rzeczywiście w czerwcu 1788 roku napisałem do przyjaciela, że „w tej chwili mam bardzo niewiele do zrobienia w mieście i nie jestem narażony na wielu odwiedzających, będę miał więcej czasu na pracę”. Zwróć jednak uwagę na coś innego…

– Zamieniam się w słuch…

– Byłem, jak to określiłeś bezrobotny, nie miałem pieniędzy, pisałem błagalne listy o pożyczki, a na dodatek w tym czasie zmarła moja ukochana jedyna córeczka. Powiedz mi, ale tak szczerze, czy słyszysz w mojej symfonii z tego czasu i w dwóch następnych rozpacz, ból, załamanie nerwowe, depresję czy też jednak mimo wszystko słyszysz przede wszystkim piękno czystej muzyki, będącej wciąż ponad wszystko to, co mnie dopadło. No, powiedz!

– Hmm, nie myślałem o tym w ten sposób, ale rzeczywiście masz rację. Nawet wtedy komponowałeś przepiękną muzykę. Pal diabli te pożyczki…

INSPIRACJA WPISU: