Tak zezłoszczonego Mozarta dawno już nie widziałem. Na dodatek wygląda, że to ja jestem powodem jego pobudzenia. Dziś przy śniadaniu podszedł do mojego stolika i zwrócił się do mnie podniesionym głosem, trzymając wskazujący palec nacelowany w moją pierś:

– Jeśli dalej będziesz pisał o moich pożyczkach i romansach, to przestanę z tobą rozmawiać…

Przeczekałem pierwszy wybuch złości, po czym wskazałem Wolfgangowi wolne miejsce przy stoliku. Zawahał się, ale usiadł…

– Co ty tak naprawdę o mnie wiesz — warknął — patrzysz na mnie przez pryzmat dzisiejszej wiedzy i dzisiejszej sławy, ale moje życie w Wiedniu wcale nie było usłane różami. Był taki czas, gdy przestałem być cudownym dzieckiem będącym popularną atrakcją, a stałem się nikim. No może nie do końca nikim, ale na pewno tylko jednym z wielu.

– Żeby zarobić na opiekę nad ciężarną Konstancją, pisałem arie operowe dla innych, które dziś możesz usłyszeć w dziełach Cimarosy, Solera czy Paisello. Dostawałem za to nędzne pieniądze i nie mogłem się nawet podpisać własnym nazwiskiem.

– Gdy napisałem dla mojego przyjaciela z loży masońskiej, klarnecisty Antona Stadlera nowatorski kwintet klarnetowy, to żeby móc go wykonać, musiałem się z nim wcisnąć w przerwie koncertu kantaty Vincenzo Righiniego. Rozumiesz, ja jako dodatek do Righiniego! Kto dzisiaj o nim pamięta?

– W tym kwintecie stworzyłem specjalnie dla siebie liryczną solówkę dla altówki i sam ją wykonałem podczas tego występu w przerwie, a większość publiki albo wtedy wyszła, albo bawiła się swoim towarzystwem. Tak ceniono wówczas w Wiedniu mnie, dzisiaj uznawanego za geniusza. Rozumiesz to, no powiedz!

Nie za bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć, więc ograniczyłem się tylko do banalnego komplementu:

– Ale jednak ten twój kwintet to absolutne arcydzieło, gładkie, jak zawsze płynne i z zachwycającą pogodą ducha. Skąd ty ją brałeś w tak trudnych dla siebie czasach?

– Sam tego nie wiem. To muzyka tak mnie chyba nastrajała. Konstancja była w ciąży i nieustannie narzekała i cierpiała. Z trudem to znosiłem, czasami uciekałem, najczęściej w muzykę, choć nie tylko… Cieszyłem się potomkiem, ale moja córeczka Anna Maria zmarła godzinę po urodzeniu. Uciekałem w muzykę! Radość sprawiało mi odkrywanie nowych dźwięków i połączeń. „Miękki, słodki oddech” klarnetu Stadlera aż prosił o napisanie radosnej muzyki. Ktoś powiedział, że w tym kwintecie dla Stadlera „uśmiecham się poprzez łzy…”, ale to nie do końca prawda. Uśmiechałem się do muzyki, łzy kapały mi bezwiednie…

INSPIRACJA WPISU: