Tak, jak się spodziewałem, porównanie Purcella do Mozarta nie przypadło do gustu Wolfgangowi. Co dziwne, bardziej uraziło go określenie jego muzyki mianem słodkiej niż sam fakt porównywania go z kimkolwiek.

A jednak nie da się zaprzeczyć, że jest coś rozkosznie smakowitego w muzyce Mozarta i nie zmieni tego nawet jego kręcenie nosem. Pewnie wolałby, abym mówił o nim jak o geniuszu, a nie o dostawcy słodyczy, ale przecież jedno drugiego wcale nie wyklucza…

A może liczy się dla niego to, ile wysiłku wkładał w komponowanie muzyki, która dla słuchaczy jawi się jak łatwy do zerwania owoc, a tak naprawdę często powstawała w depresji Amadeusza i z wielkim trudem.

Tak było na przykład z kwartetami smyczkowymi, które podobno pisał dla króla pruskiego Friedricha Wilhelma II. Próbowałem dzisiaj rano zaczepić Mozarta i wypytać go o szczegóły tego zamówienia, ale spłoszyłem go już pierwszym pytaniem o księcia Lichnowskiego. Co się za tym kryje?

Pamiętam z opowieści księcia Karola, który był przecież jednym z moich najlepszych mecenasów, że w kwietniu 1789 roku pojechał wraz z Mozartem, wówczas swoim nauczycielem i przyjacielem, do Poczdamu, a następnie do Berlina, gdzie Mozart grał podobno przed królem 26 maja.

Dalsze opowieści Lichnowskiego traktowałem wyłącznie jako plotki i spekulacje, aż do momentu, gdy nie poznałem Amadeusza bliżej w DNM-ie… Teraz uwierzę już we wszystko!

Podobno zauroczony grą Mozarta król Prus złożył u Wolfganga zamówienie na sześć kwartetów dla siebie i sześć łatwych sonat dla najstarszej córki Friederike. Podobno!

O otrzymanym zamówieniu Mozart powiadomił w liście swojego głównego wierzyciela Puchberga oraz żonę Konstancję. Puchberga poprosił jednocześnie o kolejną pożyczkę pod zastaw pieniędzy, które miałby otrzymać od króla, a żonie po powrocie do Wiednia pokazał pieniądze pożyczone od Puchberga jako zaliczkę otrzymaną od króla. Niezły numer!

Aby uwiarygodnić swoje kombinacje, Mozart rzeczywiście zaczął pisać pierwszy z kwartetów, a po jego skomponowaniu czekał prawie rok, zanim dodał dwa kolejne. Nigdy nie napisał pozostałych trzech ani nie ukończył zestawu sonat dla księżniczki.

Wbrew powszechnemu mniemaniu, że komponowanie szło Mozartowi nadzwyczajnie łatwo i szybko, kwartety kosztowały go mnóstwo wysiłku, czemu dał wyraz w liście do Puchberga, pisząc mu o „męczącej pracy”. Był schorowany, cierpiał na reumatyzm, bóle zębów, bóle głowy i bezsenność, a jednak pomimo tego wszystkiego potrafił stworzyć kwartety, które do dziś cenione są za słodycz dźwięków i za śpiewność partii wiolonczeli, którą podobno miał wykonywać w przyszłości sam król, utalentowany wiolonczelista.

Kwartety, pomimo depresji i chorób Mozarta, wydają się jednak dziełami skomponowanymi przez człowieka szczęśliwego, beztroskiego i radosnego. Są pełne gracji i melodyjności i wydają się być przepełnione mistrzowskim kunsztem. Każdy by uwierzył, że to muzyka godna królewskiego dworu.

A jednak, jeśli prawdę mówił mi Lichnowski, to kwartety służyły głównie temu, aby uwiarygodnić przed schorowaną i cierpiącą Konstancją potrzebę wyjazdu Mozarta do Berlina, w którym czekała na Wolfganga urocza sopranistka z berlińskiej opery. Pobyt Amadeusza poza domem trwał całe dwa miesiące…

Czyżby to był powód, dla którego Mozart niechętnie rozmawia o tych cudnych, słodkich kwartetach…?

INSPIRACJA WPISU: