Jednym z największych odludków w DNM-ie, obok oczywiście Chopina, jest Jean Sibelius. W zasadzie jedyną osobą, która ma do niego stały dostęp, jest obecnie Rautavaara i bez jego wstawiennictwa mieszkańcy Domu Nieśmiertelnego Muzyka mają mocno utrudniony kontakt ze „smutnym Janem”. Mnie to na szczęście nie dotyczy, ale większość chętnych na spotkanie z Sibeliusem jest przyprowadzana i odprowadzana przez Rautavaarę.

Dla niego to nic nadzwyczajnego, bo również za życia wyglądało to podobnie. Przez wiele lat wszyscy notable i dziennikarze próbujący dostać się do domu Sibeliusa, w którym zaszył się na pół wieku w wiosce Järvenpää nad jeziorem Tuusula, 38 kilometrów od Helsinek, dowożeni byli i odwożeni właśnie przez Rautavaarę. Nigdy nie mogę dokładnie zapamiętać ani prawidłowo wymówić jego imienia, ale Einojuhani stał się pośrednikiem pomiędzy światem zewnętrznym a Sibeliusem, któremu na co dzień w zupełności wystarczały widok na jezioro, zielony kominek w jadalni i najważniejszy przedmiot w domu — radio.

Gdy Sibelius nie komponował, to długimi godzinami słuchał radia, wyszukując muzycznych stacji z całego świata. Kiedyś, już w mocno podeszłym wieku, usłyszał w radio neoklasyczny utwór „A Requiem in Our Time”, który tak bardzo przypadł mu do gustu, że bez wahania wybrał autora tej kompozycji na beneficjenta stypendium, które z okazji 90. urodzin Sibeliusa przyznała Fundacja Kusewickiego. Dzięki temu Rautavaara, bo o nim właśnie mowa, znalazł się w Tangelwood Music Center i na studiach w Juilliard School.

Dług wdzięczności za ten dar Einojuhani spłacał swojemu mistrzowi do końca jego życia. Wpływom Sibeliusa zawdzięcza też zmianę swego stylu komponowania, która zaowocowała wieloma utworami mistycznymi i neoromantycznymi.

W 1971 roku Uniwersytet w Oulu zamówił u Rautavaary kantatę, która miała być wykonana podczas pierwszej w historii uczelni uroczystości nadania stopnia doktorskiego. Rautavaara zdecydował się stworzyć kantatę mocno niekonwencjonalną i zamiast chóru użył w swoim utworze głosów arktycznych ptaków nagranych na taśmę magnetofonową. Tak powstała kompozycja, w której solistami stały się łabędź krzykliwy i górniczek zwyczajny…

Sibelius nie usłyszał już za swego życia tego „Arktycznego śpiewu” nazywanego też czasami koncertem na ptaki i orkiestrę. Dopiero tu w DNM-ie, siedząc godzinami w swoim pokoju i nieustannie słuchając Spotify, odnalazł dzieło swojego dawnego podopiecznego, a gdy cztery lata temu Rautavaara dotarł wreszcie do nas, Sibelius czekał na niego u bram, przedstawiając go wszystkim i ponownie czyniąc go swoim zaufanym oknem na wszechświat.

Taka dość zaborcza postawa Sibeliusa sprawiła, że twórczość Rautavaary z trudem przebija się przez muzykę słynniejszego rodaka z Finlandii. Myślę jednak, że ten Einojuhani w pełni zasługuje na to, aby mu choć trochę dopomóc w wyjściu z Sibeliusowego cienia!

INSPIRACJA WPISU: