Siergiej Rachmaninow czekał na mnie od samego rana przy wejściu na stołówkę. Gdy tylko mnie zobaczył, skłonił się i otworzył mi drzwi prowadzące na jadalnię, mówiąc jednocześnie w pośpiechu, jakby się bał, że go ominę:

– Nie sądzę, Mistrzu, żebym sobie zasłużył na tak piękne słowa, jakie na mój temat napisałeś wczoraj w swojej kronice. Jestem niezmiernie wdzięczny za każdy z twoich wpisów na mój temat, od wczorajszej „Drugiej” przez wcześniejszy „Drugi” fortepianowy aż po „Wyspę umarłych”…

Niespodziewanie drgnąłem na samo przypomnienie sobie obrazu i muzyki wspomnianej przez Siergieja. Bardzo przeżyłem słuchanie „Wyspy umarłych”, a i obraz Böcklina będący inspiracją tego utworu wywarł na mnie ogromne wrażenie. Wrażliwość Rachmaninowa na to czarno-białe płótno zaowocowała jednym z najpiękniejszych poematów symfonicznych w historii muzyki.

Wbrew pozorom wcale nie tak często zdarza się w muzyce malarska inspiracja. Dzięki popularności „Obrazków z wystawy” Musorgskiego wydawać by się mogło, że to częste zjawisko, ale po zastanowieniu się nad tym, z trudem znalazłem w swej pamięci jakieś oczywiste przykłady. Poza Rachmaninowem i Musorgskim przyszedł mi do głowy tylko Respigni, Vaughan Williams, dwóch Polaków: Różycki i Szymanowski a ze współczesnych znany mi już Dutilleux.

Podzieliłem się tą refleksją z Siergiejem, a on najpierw kiwnął przytakująco głową, a po chwili stwierdził:

– Słuchałem ostatnio Harrisona Birtwistle’a, który do fascynującego drzeworytu XVI-wiecznego flamandzkiego malarza Pietera Bruegela Starszego skomponował w 1972 roku „Triumf czasu”. Muszę przyznać, że pomimo tego, że nie jest to mój ulubiony styl uprawiania muzyki, to zasłuchałem się w tej muzyce, bacznie przy okazji przyglądając się rycinie, na której Breugel przedstawił procesję prowadzoną przez Czas na rydwanie ciągniętym przez konie, miażdżące kopytami i kołami wozu wszelkie ślady ziemskiej egzystencji. Tuż za Czasem, będąc jego nieodłącznym, wiernym i cierpliwym towarzyszem podąża Śmierć, a za nimi na słoniu jedzie Sława obwieszczająca fanfarami nadejście tej nierozłącznej Trójcy.

Wydaje się, że to słoń niosący na grzbiecie Sławę dyktuje tempo tej procesji, a Czas i Śmierć muszą czujnie uważać, by nie zostać zmiażdżonymi.

To niesamowite, ale być może rzeczywiście jest w tym coś prawdziwego. Tu w Domu Nieśmiertelnego Muzyka dokonana Śmierć utraciła znaczenie, a Czas pozornie przestał wpływać na nasze losy. Sława natomiast wyznaczyła relacje pomiędzy mieszkańcami Domu i fanfarami uroczyście ogłasza swój triumf, choć zapomina jednak, że w pierwszej chwili kiedy Czas zniknie, również i Sława utraci znaczenie…

Czas nie musi się ścigać z nikim, niepostrzeżenie wiecznie kontrolując wszystkich… Krocząc na czele procesji, wcale nie musi się obracać. Jeśli Śmierć chce zbierać swe żniwo, musi kroczyć tuż za Czasem. Jeśli Sława chce błyszczeć i triumfować, musi czujnie powstrzymywać ujeżdżanego słonia. A Czas płynie, a Czas miażdży…

Birtwistle nie tylko zapatrzył się w obraz. Będąc wielkim miłośnikiem prozy Jorge Luisa Borgesa, zaakceptował jego poglądy, że „nasze przeznaczenie… nie jest przerażające z powodu bycia nierzeczywistym. Jest przerażające, ponieważ jest nieodwracalne”, a czas, w którym się ono wypełni, jest „substancją, z której jesteśmy zrobieni” i która z determinacją kroczy na czele procesji, miażdżąc należące do siebie życie.

W muzyce Harrisona Czas czasami ledwo się porusza, ale czasem makabrycznie popędza i popycha procesję prosto w ramiona cierpliwie wyczekującej Śmierci. Wspaniale metaforyczny utwór…

INSPIRACJA WPISU: