Niektórzy z nas mają sporo szczęścia na ostatniej drodze prowadzącej do DNM-u. Większość umiera z przyziemnych powodów, spośród których najbardziej oczywistymi są choroby i starość. Tylko niektórym udaje się uczynić ze śmierci element swojej artystycznej legendy. Tak stało się na przykład z Mahlerem, któremu „serce pękło” z żalu…

W 1906 roku, jak zawsze letnią porą przez ostatnie dziewięć lat, Mahler opuścił Wiedeń i w ramach urlopu otrzymanego z Vienna Hofoper, której był dyrektorem, udał się na południe Austrii do małej miejscowości Maiernigg, gdzie zbudował sobie willę z pięknym widokiem na Wörtersee. To tu skomponował cztery ostatnie symfonie i cykl pieśni Kindertotenlieder, a jego muzą była ukochana żona Alma…

Mahler przybył do Maiernigg z zamiarem dokonania rewizji orkiestracji swojej siódmej symfonii, ale już pierwszego dnia wakacji trafił na tekst hymnu do Ducha Świętego „Veni Creator spiritus” z IX wieku i jak powiedział to później swojemu biografowi Richardowi Spechtowi, doznał iluminacji: „Widziałem cały utwór tuż przed moimi oczami i musiałem go tylko zapisać, tak jakby był mi dyktowany. Czułem, że cały wszechświat zaczyna dzwonić i rozbrzmiewać, że nie ma już ludzkich głosów, ale obracające się planety i słońca”.

W tym natchnionym stanie Mahler porzucił swój zwyczaj pisania symfonii w trakcie dwóch kolejnych wakacyjnych pobytów w Maiernigg i komponował nowy utwór w szalonym tempie, zżymając się wielce na tygodniową przerwę w pisaniu z powodu koniecznego udziału w festiwalu w Salzburgu.

Nowa symfonia była gotowa już w sierpniu i była wyjątkowa, przełomowa. Była pierwszą całkowicie chóralną symfonią, jaka została napisana, a sam Mahler nie miał wątpliwości co do jej przełomowej natury, nazywając ją najwspanialszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił i utrzymując, że wszystkie jego poprzednie symfonie były jedynie wstępem do tej ostatniej. Łącząc w sobie łaciński kościelny hymn z fragmentami z końcowej sceny niemieckojęzycznego „Fausta” Goethego, Mahler od samego początku pracy dążył do przekazania wspólnej idei obu tekstów: moc miłości może dać odkupienie wieczne. Utwór jest peanem do duchowej, mistycznej i ziemskiej mocy miłości. Przekonany o metafizycznej sile miłości, Mahler zadedykował symfonię Almie… i jest to jedyna jego symfonia, która ma osobistą dedykację. Wzruszające…

Prawda jest jednak dużo mniej romantyczna. Mahler przygotowywał premierę „Ósmej” w Monachium cztery lata po napisaniu tej symfonii. Podczas prób do spektaklu w nowo wybudowanej Neue Musik-Festhalle dowiedział się o romansie Almy z młodym architektem Walterem Gropiusem i był to największy kryzys psychologiczny i emocjonalny, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Żona oświadczyła mu, że już go nie kocha, a on w rozpaczy podjął nawet konsultacje u Freuda.

Wierząc w wydźwięk swojej „Ósmej”, w której próbował dać świadectwo odkupieńczej mocy miłości, postanowił dla ratowania małżeństwa dedykować tę symfonię „drogiej żonie, Almie”. Dedykacja ta powstała dopiero cztery lata po napisaniu symfonii…

Przygnębiony i załamany Mahler musiał pomimo swego stanu przygotowywać jednocześnie premierę symfonii będącej apoteozą miłości. Już podczas prób muzycy zwracali uwagę na kiepską kondycję kompozytora i dyrygenta, zrzucając to na karb przewlekłej choroby serca Mahlera. Pomimo tego sama premiera symfonii okazała się największym sukcesem jego kariery z aplauzem trwającym ponad dwadzieścia minut. Zaraz po premierze, jeszcze w hotelu Mahler otrzymał liścik od obecnego na spektaklu Thomasa Manna, który określił kompozytora jako „człowieka, który wyraża sztukę naszych czasów w najgłębszej i najświętszej formie”.

Przedstawienie powtórzono następnego dnia z podobnym efektem, a 858 śpiewaków, 171 instrumentalistów i sam Mahler jako dyrygent zewsząd zbierali pochlebne opinie.

Taki sukces powinien wzmocnić Mahlera, ale jeden z anonimowych świadków tego niewątpliwego sukcesu zobaczył więcej niż inni, mówiąc Richardowi Spechtowi o dyrygencie podczas okrzyków aplauzu dla niego: „Ten człowiek niedługo umrze. Spójrz na te oczy! To nie jest wygląd triumfującego mężczyzny, który zmierza ku nowym zwycięstwom. To człowiek, który już odczuwa ciężar śmierci na swoim ramieniu”.

Ukochana żona wyznaniem, że znalazła szczęście w ramionach innego, uderzyła Mahlera prosto w schorowane serce, które pękło z żalu kilka miesięcy później…

Niektórym do budowy artystycznej legendy nawet śmierć sprzyja…

INSPIRACJA WPISU: