Fetowanie Bibera trwało długo po zakończeniu ostatniego dźwięku passacaglii kończącej cykl sonat różańcowych. Gdy z gratulacjami podszedł do Bibera Mozart, stała się rzecz nieprzewidywalna. Heinrich objął Amadeusza i długo coś mu szeptał do ucha. Mozart spoważniał i słuchał w rzadko u siebie spotykanym skupieniu. Gdy Biber uwolnił go wreszcie ze swoich objęć, Amadeusz stanął tuż obok mnie i wyglądał, jakby przed chwilą zobaczył ducha.

– Cóż takiego powiedział ci Biber, że tak cię to poruszyło — zapytałem stojącego w bezruchu Mozarta.

– Nic złego, ale dotknęło moich wspomnień. Widziałeś mnie ostatnio, jak mocno przeżywałem tęsknotę za domem, a tu nagle taka niespodzianka. Wiedziałem oczywiście, że Biber całe swoje dorosłe życie spędził w Salzburgu, ale o tym, że jego szósty syn — Carl Heinrich w 1743 roku został kapelmistrzem orkiestry, w której grał mój ojciec Leopold, naprawdę nie miałem pojęcia.

Mozart energicznie potrząsnął głową, jakby chciał odgonić wspomnienia i konfidencjonalnie wyszeptał:

– Widziałem Chopina. Nie wszedł wprawdzie do środka, ale stał na korytarzu przez cały koncert.

– Naprawdę?! – krzyknąłem tak głośno, że wszyscy stojący obok obrócili się w moją stronę — Chodźmy go odwiedzić i zapytać o wrażenia…

– Dzisiaj nie dam rady, obiecałem kilku dyrygentom, że rozstrzygnę ich spór, kto najlepiej wykonał „Don Giovanniego”. Mają przyjść do mnie Giulini, Abbado, Krips i pewnie jeszcze kilku innych. Może miałbyś ochotę dołączyć do nas, spotykamy się zaraz po obiedzie…

Szczerze powiedziawszy, zupełnie nie miałem ochoty na wielogodzinny operowy seans i gdyby nie dotyczyło to „Don Giovanniego”, to pewnie bym odmówił. Wielokrotnie słuchałem różnych wykonań tej opery i muszę przyznać, że pomimo niewątpliwego piękna muzyki i intrygującego libretta napisanego przez nadwornego poetę wiedeńskiego Lorenzo da Ponte, nigdy nie udało mi się zachować pełnej koncentracji przez całą operę. Już chciałem nawet zażartować tak, jak kiedyś cesarz Józef II, że i w tej operze jest „za dużo nut”, ale pomyślałem sobie, że to zbyt okrutny żart, zwłaszcza w odniesieniu do „Don Giovanniego”.

Z zadumy wyrwał mnie głos Mozarta, który jakby zgadując moje myśli, powiedział spokojnie:

– Przyjdź, proszę, nie będziemy słuchać wszystkich wykonań w całości, posłuchamy tylko wybranych fragmentów…

Uśmiechnąłem się i skinąłem głową potakująco, potwierdzając podjętą decyzję krótkim:

– Będę zaraz po obiedzie.

Nie musiałem sobie przypominać treści opery, bo historię cynicznego uwodziciela Don Juana doskonale znałem i z literatury, i z muzyki. Był taki czas, że głośno mówiłem, że ja nigdy nie potrafiłbym się zmusić do napisania opery na tak „niemoralny” temat, ale wraz z wiekiem zrozumiałem, że takie myślenie to dziecinada… Tyle widziałem i słyszałem, że moje wyobrażenie niemoralności mocno uległo modyfikacji.

Pomyślałem sobie, że zaskoczę Mozarta przypomnieniem mu tego, co pisał w listach do ojca zaraz po przyjeździe do Wiednia: „mam zbyt wiele religii; zbyt wielką miłość do bliźniego i zbyt wysokie poczucie honoru, aby uwieść niewinną dziewczynę…” i jednocześnie „mam za dużo horroru i obrzydzenia, zbyt wiele lęku i lęku przed chorobami…”.

Zaskakujące, że ktoś z takimi poglądami stał się piewcą wyczynów Don Giovanniego, choć może jest to dość niesprawiedliwa ocena, bo przecież ten operowy uwodziciel został jednak u Mozarta za swe niecne czyny pochłonięty przez piekło.

Bardzo jestem ciekaw, które z wykonań Amadeusz wybierze za najlepsze. Czy będzie chciał promować najlepsze brzmienie orkiestry, a może za najważniejszy atut uzna grę aktorską śpiewaków, o co walczył już za życia, aby jego śpiewacy nasycali swoje arie emocjami i ekspresją, nigdy jednak nie zatracając muzycznych walorów?

A może pamiętając losy pierwszych wystawień, powstrzyma się przed wyborem?

Praska prapremiera w ramach obchodów małżeństwa arcyksiężnej Marii Teresy (siostrzenicy cesarza Józefa II) z księciem Antonim Klemensem z Saksonii była przeogromnym sukcesem, ale wiedeńska premiera siedem miesięcy później przyniosła chłodne przyjęcie i zapisaną w annałach wypowiedź cesarza, że „opera jest boska, zaryzykowałbym nawet, że piękniejsza niż »Wesele Figara«, ale nie jest to muzyka do strawienia przez moich wiedeńczyków”.

Niby sukces, ale jednak nie do końca. Tak, jak w życiu. W grudniu tego roku Mozart został w nagrodę za dotychczasową twórczość mianowany kompozytorem dworu cesarskiego z pensją 800 guldenów, ale jego największy rywal Antonio Salieri mianowany został w tym samym czasie nadwornym kapelmistrzem z pensją 1200 guldenów. Niby sukces, ale nie do końca…

INSPIRACJA WPISU: