– Miałem sporo szczęścia — powiedział Biber, przepuszczając mnie w drzwiach prowadzących do sali odsłuchu — mogłem skończyć jak Carrismi…

Zupełnie nie wiedziałem, o co mu chodzi, ale tak byłem zaaferowany obserwowaniem gości wchodzących na koncert, że nie zdecydowałem się na kontynuowanie rozmowy. Za pośrednictwem dyżurnego ze stołówki zaprosiłem na koncert Chopina i bardzo mnie ciekawiło, czy Fryderyk opuści swój pokój…

– Cała muzyka Carrismiego była własnością jezuitów, którzy zachowali ją do swego wyłącznego użytku tak skutecznie, że w końcu całkowicie zaginęła. Ja też byłem mocno związany z jezuitami, którzy od młodego wieku kształcili mnie, podobnie jak mojego późniejszego wieloletniego pracodawcę arcybiskupa Maksymiliana Gandolpha, ale w moim przypadku najwspanialsze moje dzieło przetrwało w jednej jedynej kopii i na szczęście zostało odnalezione pod koniec XIX wieku i święci dzisiaj triumfy i na ziemi, i tutaj w DNM-ie, czego dowodem są tłumy na dzisiejszym koncercie…

Może i tłumy, ale Chopina jednak nie ma — pomyślałem, wciąż rozglądając się wokoło. Rzeczywiście, odtworzenie sonat różańcowych Bibera wywołało wielkie zaciekawienie i powoli stawało się jasne, że nie wszyscy pomieszczą się w sali odsłuchu. Na szczęście, mieliśmy zarezerwowane miejsca w optymalnym miejscu dla jakości odsłuchiwanego dźwięku. Małe przywileje wcale nie są takie złe…

O sonatach Bibera zrobiło się u nas wyjątkowo głośno, gdy ktoś, może nawet sam Biber, rozpuścił plotkę, że kryje się w nich jakaś tajemnica, że w muzyce ukryty jest labirynt muzycznych powiązań między liczbami, odnoszącymi się do biblijnych opowieści i do pitagorejskich ustaleń dowodzących związków muzyki z matematyką.

Mówiono nawet, że użyta przez Bibera skordatura posłużyła mu do ukrycia matematycznych zależności, a to zastosowane przez niego przestrajanie strun skrzypiec wcale nie było przypadkowe, lecz precyzyjnie zaplanowane matematycznym wzorem.

W czasach, gdy ja komponowałem, skordatura poszła całkowicie w zapomnienie jako wynalazek uciążliwy i tak naprawdę zbędny, ale wcześniej stosowali ją nie tylko Biber, ale również Pachelbel, Vivaldi, Bach, Paganini, Telemann, Haydn. Również i później można znaleźć utwory wymagające przestrojenia strun. Tak postąpił na przykład Saint-Saëns w „Danse Macabre”, Strawiński w „Ognistym ptaku”, czy też Mahler w „Czwartej”.

To, co zrobił jednak Biber nie da się porównać z kimkolwiek. W swoim cyklu piętnastu sonat odpowiadających piętnastu tajemnicom różańca Biber, dążąc do jak najwierniejszego oddania charakteru przeżyć związanych z konkretną tajemnicą różańca, ustalił dla każdej z sonat odmienne strojenie skrzypiec. Szok! Jak to zagrać w sposób ciągły na jednych skrzypcach.

Utrudnienia związane z przestrajaniem strun sprawiły, że współcześni skrzypkowie wykonujący na żywo cykl sonat Bibera korzystają zazwyczaj co najmniej z trzech instrumentów, przy założeniu, że ktoś poza sceną nieustannie dostraja skrzypce do stroju użytego w kolejnej sonacie.

Być może jednak to właśnie skordatura sprawia, że słuchanie tych sonat wyzwala przeżycia nie tylko muzyczne, ale i wizualne. Biber, jak sam mi przed chwilką w swym monologu powiedział, starał się zresztą o osiągnięcie takiego efektu nie tylko dźwiękiem pasującym dzięki skordaturze do charakteru emocji, ale również i dzięki dołączeniu do każdej z sonat wyrytej na miedzianej płytce sceny obrazującej każdą z tajemnic.

Z ciekawości i dla lepszej percepcji muzyki przypomniałem sobie przed koncertem kolejność scen w różańcu i bardzo byłem ciekaw, czy wszystkie te zabiegi wyzwolą we mnie przeżycia mistyczne. Pierwsze będzie zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie, później nawiedzenie św. Elżbiety, narodzenie Pana Jezusa, jego ofiarowanie w świątyni i odnalezienie w tejże świątyni. Te pierwsze pięć sonat obrazuje tajemnice radosne.

Później całkowita zmiana nastroju, i chyba rzeczywiście bardzo przyda się tu skordatura, bo następne pięć to tajemnice bolesne: modlitwa Jezusa w Ogrójcu, biczowanie Jezusa, ukoronowanie cierniem, droga krzyżowa i ukrzyżowanie.

A potem znów całkowita zmiana i pięć tajemnic chwalebnych: zmartwychwstanie Jezusa, jego wniebowstąpienie, zesłanie Ducha Świętego, wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny i jej ukoronowanie na Królową Nieba i Ziemi.

I na koniec jeszcze passacaglia na skrzypce solo, w której Biber powraca do klasycznego stroju z sonaty pierwszej.

Pierwsze dźwięki różańcowych sonat sprawiły, że Biber dosłownie zamarł. Wyglądał jak ogłuszony, jego powieki przestały mrugać, a usta zacisnęły się, choć nie wiedziałem jeszcze wtedy, czy z bólu, czy z rozkoszy.

Niedługo trwało, a i ja zamieniłem się w słuch. Słuchałem tych sonat po raz pierwszy i z każdym kolejnym taktem powiększał się mój zachwyt, a jednocześnie dręczyć mnie zaczęła uporczywa myśl, jaką niepowetowaną stratą byłoby ukrycie tych sonat przez jezuitów…

Minęło jeszcze trochę dźwięków, a ja nabrałem pewności. Biber nie cierpiał, on był w ekstazie…

INSPIRACJA WPISU: