Gdy w 1958 roku absolwent Konserwatorium Moskiewskiego Rodion Szczedrin poślubił primabalerinę Teatru Bolszoj Maję Plisiecką nie spodziewał się zapewne, w jak dużym stopniu ożenek ten wpłynie na jego kompozytorską twórczość. Jak wielu przed nim i wielu po nim obdarowywał swoją partnerkę prezentami, a najwspanialszymi, jakie potrafił dać, były kolejne balety ofiarowywane żonie.

Nie wiadomo jednak, czy Rodion odważyłby się na skomponowanie „Anny Kareniny” według Tołstoja, czy „Mewy” lub „Damy z pieskiem” według Czechowa, gdyby nie wcześniejsza, dość zabawna historyjka.

Maja Plisiecka była wielką miłośniczką opery Bizeta „Carmen” i marzyła o tym, by stanąć na baletowej scenie w czerwonej sukni, z różą w zębach i tańczyć przed scenicznym ukochanym habanerę. Jej marzenie dodatkowo rozbudził gościnny występ w Moskwie kubańskiego baletu (Balet Nacional de Cuba), którego rytmy i egzotyka tak pobudziły Plisiecką, że zdecydowała się poprosić choreografa Kubańczyków Alberta Alonso o napisanie libretta i stworzenie choreografii specjalnie dla niej.

Alonso spełnił prośbę primabaleriny i nawet przyjechał ponownie do Moskwy, aby nauczyć Plisiecką swojej choreografii. Pozostał jeszcze tylko jeden mały szkopuł – potrzebna była nowa muzyka bazująca na operze Bizeta.

Pierwszą osobą, do której zwróciła się Maja Plisiecka z prośbą o napisanie muzyki do nowego baletu był Dymitr Szostakowicz, ale ten, lekko mrużąc oko, powiedział: „boję się Bizeta” i uzasadnił grzeczną odmowę tym, że „wszyscy są tak obeznani z operą, że cokolwiek napiszesz, zawiedziesz ich”.

Niezrażona odmową Plisiecka skierowała się do Arama Chaczaturiana, a ten nie bawiąc się w zawiłe gierki, zapytał Maję wprost: „Dlaczego mnie potrzebujesz? Masz kompozytora w domu, zapytaj go!”.

Maja wróciła do domu i tak długo przekonywała męża, aż ten w końcu ustąpił i zaczął szukać pomysłu na stworzenie muzyki do baletu, która nie byłaby pastiszem Bizeta, lecz twórczą i co ważne wyraziście odmienną transkrypcją.

Środkiem do uzyskania zadowalającego efektu stał się pomysł na nowatorską instrumentację muzyki. Szczedrin postanowił, że wykorzysta w balecie wyłącznie smyczki i instrumenty perkusyjne i myśl ta od samego początku tak mocno przypadła mu do gustu, że rozpoczęła, jak to sam powiedział „twórcze spotkanie umysłów” z Bizetem.

Wykorzystanie w dość wiernie przywoływanych melodiach Bizeta instrumentów takich, jak: marimba, dzwonki, bongosy, wibrafon, kastaniety, werbel, guiro, tamburyn, drewniane klocki, claves, trójkąt, crotales, marakasy, bicz, werbel, choclo, tam-tam, hi-hat, tom-tom i oczywiście kotły, przyniosło efekt niezwykły. W żadnym momencie nie została zachwiana zbieżność z Bizetem, ale dziesiątki efektów perkusyjnych niespodziewanie cieszyły uszy i rozjaśniały twarz uśmiechem radosnego zaskoczenia.

Muzyka okazała się tak wspaniała, że do dziś jest najbardziej znanym utworem Szczedrina i dawno już stała się stałym gościem nie tylko scen baletowych, ale przede wszystkim sal koncertowych na całym świecie.

I pomyśleć, że pierwszą reakcją sowieckich władz było zakazanie wystawiania baletu za wyrażanie „lekceważącego, obrażającego” stosunku do arcydzieła Bizeta. Już w drugim przedstawieniu „Carmen” Szczedrina została zastąpiona „Dziadkiem do orzechów”, a radziecka minister kultury Jekaterina Furcewa wypowiedziała się dla prasy: „Nie możemy pozwolić, aby zrobili dziwkę z Carmen, bohaterki narodu hiszpańskiego”. 

Zakaz wystawiania baletu Szczedrina cofnięty został dopiero po interwencji Szostakowicza, który jako ówczesny pierwszy sekretarz Związku Kompozytorów Radzieckich powiedział pani minister kultury, że uważa balet za mistrzowską transkrypcję i wysoce wartościową muzykę taneczną. Ostateczne „błogosławieństwo” otwierające dziełu Szczedrina drzwi na muzyczne salony dał jednak polityk, którego zdanie liczyło się bardziej niż podziw muzyków. W 1968 roku radziecki premier Aleksiej Kosygin obejrzał balet i go pochwalił. Ta jedna pochwała wystarczyła do udzielenia zgody na wystawienie „Carmen” w Wielkiej Brytanii, a później w dziesiątkach innych sal koncertowych, wszędzie wzbudzając zachwyt i podziw.

Jak zawsze, złe wykonania mogą dawać wrażenie nadmiernego hałasu i chaosu, ale wykonania piękne, to dla mnie coś dużo więcej niż poezja. To muzyka… muzyka przez wielkie M! Tak jest, powiem to głośno jak Szostakowicz – „Carmen” Szczedrina to dla mnie piękna MUZYKA, do której wracam i wracać będę wciąż…

INSPIRACJA WPISU: