Przechodząc dzisiaj obok „Czeskiego kącika”, w którym gromadzili się codziennie kompozytorzy, dyrygenci i muzycy otaczający Dvořáka zauważyłem, że kogoś brakuje w tej stałej, bardzo z sobą zżytej grupie.

Ponowny rzut oka i pobieżne sprawdzenie „listy obecności” pozwoliły mi na spostrzeżenie, że brakuje Jiříego Bělohlávka. To najnowszy „nabytek” czeskiej grupki, ale bardzo zauważalny. Od pierwszego dnia swojego pobytu w DNM-ie nie widać było po nim smutku za minionym życiem, ale autentyczną radość z obcowania z największymi świata muzyki.

Bělohlávek zaskarbił sobie szczególne względy starszego z Suków, gdy ten dowiedział się, że na wieść o śmiertelnej chorobie Jiří postanowił spuentować swoją muzyczną twórczość testamentem w postaci nowego nagrania symfonii „Asrael”.

Wszyscy doskonale znaliśmy historię powstania tej symfonii i fakt dedykowania jej przez Suka swojemu teściowi Antoninowi Dvořákowi i swojej żonie, a córce Dvořáka – Otilce, ale chyba tylko Bělohlávek potrafił tak wzruszyć Suka. Doszło do tego, że z zazdrością spoglądali na Bělohlávka wcześniejsi czescy wykonawcy „Asraela” z Talichem, Ančerlem, Kubelikiem i Neumannem na czele…

Josef Suk, dziadek wybitnego skrzypka, również Josefa, wielokrotnie opowiadał, jak pędził do Pragi z wyjazdowego tournée kwartetu, w którym grał drugie skrzypce, po otrzymaniu telegramu o śmierci teścia, gnany niepokojem o stan córki Dvořáka, a swojej żony, która od lat chorowała na serce. Jak się okazało, niepokój Suka był wielce uzasadniony, bo ukochana Otilka zmarła rok po swoim ojcu.

Rozpacz Suka po śmierci teścia i żony nikogo nie mogła dziwić, ale to, że ten dramat wyzwolił w nim potęgę muzycznego geniuszu, zwróciło uwagę wielu. Jak sam napisał: „Takie nieszczęście albo niszczy człowieka, albo uwalnia na powierzchnię wszystkie uśpione w nim moce. Muzyka mnie uratowała i po roku zacząłem drugą część symfonii, zaczynając od adagio, delikatnego portretu Otilki”.

Gdy „przerażający Anioł Śmierci uderzył kosą po raz drugi i w wieczność odniósł najczystszą, najsłodszą duszę Otilki”, Suk porzucił pierwotny plan, aby skomponować optymistyczne dzieło będące nie tylko wspomnieniem, ale i radosnym hołdem dla życia i twórczości teścia. Dodał do symfonii, którą nazwał imieniem anioła śmierci dwa adagia, w których zawarł całe swoje cierpienie, tęsknotę, rozpacz i smutek po utracie żony, kończąc jednak symfonię obrazem jasności i spokoju, jakby mówiąc: Błogosławieni umarli…

To wszystko sprawia, że „Asrael” stał się jednym z najbardziej emocjonalnych utworów muzyki klasycznej, jaki kiedykolwiek napisano.

Suk poświęcił symfonię „wzniosłej pamięci Dvořáka i Otilie”, z czego trzy pierwsze części dedykował teściowi, a dwa ostatnie adagia ukochanej żonie. Mimo tego podkreślił, że choć „wywodzi się ona z własnych doświadczeń życiowych, to swoimi treściami muzycznymi i ludzkimi odnosi się do całej ludzkości…” i dodał: „często zauważam, że symfonia wywołuje łzy w oczach ludzi, a łzy te są łzami ulgi, łzami, które oczyszczają i wznoszą na duchu — dlatego nie są to tylko moje łzy”…

Nawet nie zauważyłem, kiedy do czeskich stolików podszedł Bělohlávek, który zbliżył się do Suka, szepnął mu coś na ucho i jakby z ulgą zasiadł na swoim krzesełku.

Suk podniósł rękę i cichutko powiedział:

– Jiří szykuje się wprawdzie, aby ustąpić miejsca Liborowi, ale jak się okazuje Pešek jeszcze się do nas nie wybiera. Bardzo chciałbym go już uściskać za to, jak wykonał mojego „Asraela”, ale cierpliwie poczekam. Tu nigdzie się nikomu nie spieszy…

INSPIRACJA WPISU: