Zauważyłem, że Mozart z wyjątkowym ciepłem traktuje w DNM-ie niezbyt liczną tutaj grupkę Czechów. Chętnie przebywa z Dvořákiem, Smetaną, Sukiem i Martinů, a czasami do grona kompozytorów dołączają dyrygenci i muzycy i zaczyna się czeski ludowy festyn.

Być może działa tu mechanizm, że lubimy tych, którzy nas lubią, bo rzeczywiście akurat Czesi darzyli i do dziś darzą Mozarta wyjątkowym szacunkiem. Nawet wtedy, gdy w Wiedniu premiery kolejnych dzieł nie należały do sukcesów i na swą sławę musiały zapracowywać miesiącami, w czeskiej stolicy Pradze im trudniejsze były dzieła, tym zdobywały większy poklask i uznanie, czasami wyzwalając wręcz entuzjazm. Sam nie wiem, skąd to się brało.

Gdy w 1583 roku nowy Święty Cesarz Rzymski przeniósł cesarski dwór do Pragi, miasto przeżywało bujny rozkwit, lecz zaraz po śmierci Rudolfa II w 1612 roku, gdy dwór powrócił do Wiednia, to prężne dotychczas miasto szybko wpadło w fazę zapaści, z wyludnieniem włącznie.

Ponad sto lat zajęło Prażanom przywracanie prestiżu miasta jako stolicy królestwa czeskiego, a jednym z punktów odnowy miasta stała się odbudowa instytucji kulturalnych i rozbudzenie mecenatu wśród czeskiej szlachty. W całym królestwie Czech jako część nauki powszechnej wprowadzono edukację muzyczną zarówno dla chłopców, jak i dla dziewcząt.

Na tak solidnym gruncie nawet te dzieła, które w Wiedniu i w innych europejskich miastach uznawano za zbyt skomplikowane i zbyt trudne, w Pradze rozkwitały należnym im blaskiem. Każdy utwór Mozarta stawał się tutaj natychmiastowym sukcesem.

Gdy 19 stycznia 1787 roku praska publiczność owacyjnie przyjęła wykonywaną po raz pierwszy trudną i piękną symfonię D-dur, o której od tej pory wszyscy mówią jak o „Praskiej”, to poruszony Mozart powiedział, że był to dla niego „jeden z najszczęśliwszych dni w życiu”.

Prażanie dowiedli swej miłości do Mozarta nawet po jego śmierci, oferując wdowie Konstancji i osieroconym dzieciom Mozarta opiekę i kultywację pamięci w postaci cyklicznych koncertów, które utrzymywały rodzinę Mozarta aż do ponownego zamążpójścia przez Konstancję za George’a Nikolausa von Nissena.

Zazwyczaj lubimy tych, którzy nas lubią i nie ma chyba w tym nic złego. Miło patrzeć na wesołego, przyjaźnie nastawionego Wolfganga i otaczającą go tutaj grupkę czeskich przyjaciół…

INSPIRACJA WPISU: