Pierwsze odgłosy cichego stukania do drzwi wyrwały mnie ze zbyt krótkiej dzisiaj poobiedniej drzemki. Poirytowany, gotów byłem utrzeć nosa intruzowi, ale gdy uchyliłem drzwi, w powstałej smudze korytarzowego światła zobaczyłem opierającego się o ścianę Bacha.

Cała złość i poirytowanie minęły natychmiast, a ja szeroko otwierając drzwi, zapraszałem Johanna szczerym uśmiechem.

– Co cię sprowadza do mnie o tej porze, mój Mistrzu?

Lubiłem używać tego określenia w odniesieniu do Bacha i robiłem to z autentyzmem podziwu i szacunku. Jeszcze bardziej lubiłem ten stan zafrasowania Bacha, który wyraźnie krępował się, gdy słyszał ode mnie określenie: mistrzu. Od innych przyjmował je z należną mu oczywistością, ale ja wprawiałem go w zakłopotanie.

– Od kilku już tygodni oczekuję na kolejny zapis w twojej kronice o Heinrichu Schützu i wciąż nie mogę się doczekać. Czyżbyś już go pominął?

– Ależ skąd. Doskonale pamiętam z twoich Mistrzu opowieści, jak wiele znaczył dla ciebie i jak ogromny wpływ wywarł swoją muzyką nie tylko na ciebie, ale i na wszystko, co działo się w niemieckiej muzyce przez następne sto lat od jego śmierci.

– Ulżyło mi. Ja rzeczywiście wielokrotnie wracam do jego dzieł i wciąż sprawiają mi radość…

– Czy mógłbyś mi Mistrzu podpowiedzieć swoje ulubione utwory i wykonania?

– Chętnie. Na przykład trzeci zbiór „Symphoniae Sacrae”, który opublikował zaraz po zakończeniu wojny trzydziestoletniej i zaraz po całkowitym wycofaniu się Szwedów. Ja traktuję tę muzykę jako jego testament, muzyczną wykładnię stylu i umiejętności…

– Posłuchamy razem kilku wykonań?

– Nie gniewaj się Ludwiku, dzisiaj nie dam rady, umówiłem się z Barbarą Strozzi, a damom się nie odmawia. Za to za tydzień lub dwa, jeśli się zgodzisz przyniosę „Historię Bożego Narodzenia” Heinricha. Mam kilka ulubionych wykonań i chętnie się z tobą ponownie spotkam.

– Jesteśmy więc umówieni. Pozdrów ode mnie Barbarę, dobrze, że mi o niej przypomniałeś. Wieczorkiem posłucham sobie kilku jej kantat… Kiedyś mi się podobały…

INSPIRACJA WPISU: