Znalazłem się dzisiaj w dosyć kłopotliwej sytuacji. Zaraz po kolacji stanęła pod moimi drzwiami dość egzotyczna delegacja. Odwiedzili mnie Czajkowski, Schumann, Salieri, Liszt, Mendelssohn i Brahms a zza ich pleców wychylał się nieśmiało niziutki Schubert. Mając niewiele ponad 150 centymetrów wzrostu, ciężko mu było przebić się do przodu. Zauważył to Piotr Iljicz, który przytrzymał go za ramię i delikatnie pociągnął przed wszystkich.

– Przyszliśmy wspólnie podziękować za dotychczasowe dobre słowa w kronice o Franzu. On sam chyba nigdy by się nie odważył, bo w przeciwieństwie do nas wszystkich on jeden nigdy do końca nie uświadomił sobie wielkości swojego geniuszu. Postanowiliśmy choć trochę zadbać o jego muzyczną reputację…

– Czy wiesz Mistrzu, że Franz zmarł w jeszcze młodszym wieku niż Mozart. Miał tylko 31 lat, ale tak naprawdę na śmierć szykował się już kilka lat wcześniej, gdy zaraził się kiłą… O ile przed tym przykrym zdarzeniem jego muzyka była radosna, optymistyczna i młodzieńcza, o tyle po zachorowaniu wkradły się do jego dzieł melancholia i smutna niepewność, pokonywane zazwyczaj dopiero w końcówkach utworów, jakby z nadzieją, że po śmierci czeka go coś nieziemsko wspaniałego…

Słuchałem wywodu Piotra uważnie, choć cały czas spoglądałem ukradkiem na stojącego na uboczu Franza. W końcu przerwałem Czajkowskiemu, mówiąc:

– Co do wielkiego talentu Schuberta mnie akurat wcale nie musicie przekonywać. Przypominam wam, że gdy ja umierałem, to do stojących przy moim łożu śmierci powiedziałem, że to właśnie „Franz ma moją duszę” i że posiada on w sobie „boski ogień”.

– Nie chcę się przechwalać, ale to jednak ja pierwszy doceniłem Franza — odezwał się Salieri. – Jeszcze w czasach, gdy byłem jego nauczycielem w Wiedniu, to uznałem, że moja rola będzie niewielka, bo wyraźnie Schubert „musi być nauczany przez samego Boga”.

– A ja powiedziałem kiedyś, że „ołówek Schuberta zanurzono w promieniach księżyca i w płomieniu słońca” – odezwał się Schumann.

– Skoro już się tak licytujemy, to przypominam wam, że nazwałem Schuberta „najbardziej poetyckim muzykiem, jaki kiedykolwiek był” – wtrącił się Liszt.

– I tak mnie nie pokonacie – odezwał się Czajkowski — Powiedziałem o Franzu, że to „geniusz nierozpoznany przez współczesnych mu ludzi”, który „zawsze jest pełen prawdziwego ognia i inspiracji” w „niewyczerpanym bogactwie melodycznych wynalazków”.

– Panowie, coraz bardziej czuję się skrępowany — wyszeptał Schubert.

Postanowiłem wybawić go z niezręczności sytuacji i zaproponowałem:

– Skoro już jesteście, to może posłuchajmy wspólnie któregoś z utworów Franza. Co proponujecie?

Na moment zapadła cisza, a po chwili krok do przodu zrobił Robert:

– Może wybierzmy coś z czasów, gdy Franz był jeszcze zdrowy i przyziemnie radosny. Może jego cudną sonatę A-dur na skrzypce i fortepian?

Za plecami Roberta rozległ się wyraźnie słyszalny pomruk akceptacji wyboru, a sam Schubert, wyraźnie poruszony całą sytuacją odważył się wysunąć do przodu, przełknął ślinę i lekko niepewnym głosem powiedział:

– Bardzo wam dziękuję… KOLEDZY…

INSPIRACJA WPISU: