Przy jednym stoliku ustawionym tuż pod oknem stołówki, z widokiem na spacerowe ścieżki ogrodu, siedzieli Allegri, Mozart i Mendelssohn. Pochylali się nad leżącą na stole partyturą, a Wolfgang co rusz kładł palec na kolejnych fragmentach zapisu i piskliwym głosem wyśpiewywał odczytywane wspólnie frazy. Gdy zobaczył mnie, uśmiechnął się szeroko i zapraszającym gestem wskazał wolne miejsce przy stoliku. Podszedłem…

– To powinno cię zainteresować, lubisz różnego rodzaju muzyczne legendy, więc posłuchaj…

Przywitałem się z Gregorio i Felixem i wyczekująco spojrzałem na Mozarta, jednocześnie pytając:

– O czym rozmawiacie?

– O moim Miserere — odpowiedział Allegri, a Felix skomentował to przekornym kiwaniem głowy.

– Po raz pierwszy mówię prawdę jak na spowiedzi. To wcale nie tak, że w 1770 wyniosłem w głowie zapis Miserere z Kaplicy Sykstyńskiej, a przynajmniej nie jest to prawda do końca. Po raz pierwszy usłyszałem dzieło Gregoria już w 1764, a później jeszcze raz w 1765 podczas pobytu z ojcem i siostrą w Londynie…

Patrzyłem na Wolfganga z niedowierzaniem, ale on kontynuował, nie zwracając na mnie uwagi.

– Miserere wykonywano w Kaplicy Sykstyńskiej już od 1514 roku i spośród dwunastu różnych ustawień najpiękniejszym okazało się to autorstwa Allegriego, skomponowane w pierwszej połowie 17. wieku. Ta wersja jest tak piękna, że wyparła wszystkie poprzednie i stała się obowiązująca na długie lata.

– Nieskromnie powiem, że to naprawdę mi się udało — odezwał się Allegri — ale jeszcze większa zasługa w pięknie tej muzyki tkwiła w mistrzostwie śpiewaków Kaplicy, którzy przechowywanymi w tajemnicy i stale na nowo improwizowanymi ozdobnikami dodawali magii mojemu Miserere.

– No właśnie i tu tkwi pies pogrzebany — wtrącił się Mendelssohn — sam zapis nutowy pokazywał muzykę dość prostą, przeciętną.

– Nie przesadzaj Felixie — oburzył się Gregorio.

– Nie miałem nic złego na myśli, ale pamiętacie przecież, że zarówno święty cesarz rzymski, jak i król portugalski, którzy otrzymali od papieża oficjalne kopie Miserere, nie kryli zawodu, a do cesarza do Wiednia osobiście pojechał kapelmistrz sykstyński, aby nauczyć jego śpiewaków śpiewu podobnego do tego z Kaplicy.

– Rzeczywiście, tak było, potwierdzam.

– Wracając jednak do Londynu, to spotkałem tam znanego biografa i historyka muzyki doktora Charlesa Burneya, który namówił mojego ojca i mnie, abyśmy udali się do Rzymu w okresie Wielkanocy i żebym ja tam i wtedy dopisał do znanego mi już zapisu również ozdobniki wykonywane podczas mszy i nadające Miserere magiczne piękno misterium — wrócił do głosu Wolfgang.

– Gdy podczas środowego nabożeństwa gasły po kolei świece i w całej kaplicy pozostała już tylko jedna świecąca odezwał się chór śpiewający Miserere, a papież padł na kolana i rozpoczął swoją modlitwę. Ja mogłem słuchać przez nikogo nieniepokojony. Tak było również i w piątek. Miałem w uszach zapis, z którego można było odczytać nie tylko nuty, ale i ozdobniki.

– Co z nim zrobiłeś? – spytałem.

– Sprzedaliśmy go Burneyowi, który specjalnie po ten zapis dotarł na spotkanie z nami aż do Bolonii, a po otrzymaniu kopii natychmiast wrócił do Londynu i w 1771 opublikował Miserere, odzierając je z tajemnicy.

– Dzięki temu mogłem w 1831 popracować nad własną transkrypcją — odezwał się Felix.

Moje zdumienie rosło z minuty na minuty…

– Ty Felixie?

– Tak Mistrzu, zmieniłem w części utworu tonację z g-moll na c-moll, wprowadzając dzięki temu chyba najwyższy dźwięk użyty w chóralnej muzyce wszech czasów.

– A więc to nie dzieło Gregoria, lecz wasze wspólne? – spytałem, spoglądając na zadowolonego z siebie Felixa.

– No niby tak, ale niewielu by o tym wiedziało, gdyby nie jeden kopista, który podczas pierwszego dziewiętnastowiecznego wydania „Grove Dictionary of Music and Musicians” do oryginalnego tekstu Allegriego pomyłkowo dokopiował wspomniany fragment mojej transkrypcji i tak już na wieki pozostanie.

– Szczerze mówiąc, teraz jest lepiej — powiedział Gregorio — a ja nie mam powodu narzekać, bo wszyscy i tak myślą, że to moje dzieło…

INSPIRACJA WPISU: