Długo w nocy nie mogłem zasnąć. Wciąż myślałem o Mahlerze i o tym, czy naprawdę potrzebuję znać program jego „Siódmej”, aby cieszyć się z jej słuchania. Wybrałem kilka kolejnych wykonań tej symfonii i tylko utrwaliłem w sobie przekonanie, że dla kogoś, kto nie zna programowych notatek kompozytora, symfonia ta prawie zawsze będzie tylko zlepkiem różnorodnych pomysłów, melodii, temp i tonacji i… w niczym to nie odbiera przyjemności z obcowania z tą muzyką. Wystarczy wyłączyć natrętnie szukające wyjaśnień myślenie!

Znajomość programu lub rozumienie ewentualnych tekstów użytych w kompozycjach ułatwia zbudowanie odpowiedniego nastroju do słuchania i w zasadzie tyle powinno wystarczyć. Resztę wrażeń musi wypełnić muzyka…

Również nazwy nadawane kompozycjom służą w zasadzie tylko jednemu — ukierunkowaniu słuchacza na wytworzenie zamierzonego przez kompozytora nastroju i wzmocnieniu jego oddziaływania.

Czy odebrałbym tak samo „Trzynastą” Szostakowicza, gdybym nie znał jej tytułu? Sądzę, że nie! Czy byłbym z tego powodu nieszczęśliwy? Na pewno nie, jeśli tylko sama muzyka potrafiłaby mnie uszczęśliwić!

„Trzynastej” słuchałbym z takimi samymi wypiekami na twarzy na sam dźwięk chóru basów i pozamuzyczne treści nie miałyby zbytniego znaczenia. Nazwa symfonii i związana z nią wiedza o podłożu jej nadania dołożyły do muzyki myśli, których bez żalu mógłbym się pozbyć. Najwyżej nie potrafiłbym sobie wyobrazić, o czym myślał kompozytor, ale moich wrażeń nikt by mi przecież nie odebrał.

Czasami żałuję, że nie mogę posłuchać jakiegoś utworu bez dodatkowego bagażu narzuconego nazwą lub programem. To mi odbiera moje skojarzenia, a narzuca cudze i nawet jeśli są one autorskie, to jednak nie są wyłącznie moje.

Gdy uwolniony od stalinowskiego widma Szostakowicz przeczytał pewnego dnia wiersz Jewtuszenki o zbrodni nazistów w Babim Jarze, postanowił dołożyć do wiersza muzykę, aby wzmóc jego wydźwięk i poszerzyć krąg potencjalnych odbiorców. Nie bez znaczenia był również impuls ducha skaleczonego zbrodnią…

29 i 30 września 1941 roku, tuż przed Jom Kippur, czyli jednym z najważniejszych żydowskich świąt Niemcy zamordowali w wąwozie pod Kijowem ponad 33 tysiące osób pochodzenia żydowskiego. Gnano ich w grupach po dziesięć osób na skraj wąwozu o nazwie Babi Jar, zmuszano, by kładli się na brzuchu na leżących już w dole ciałach i strzelano do nich z góry i z tyłu. Potem przychodziła następna grupa. Tak Żydzi przychodzili i ginęli przez 36 godzin…

Czy ta wiedza coś zmienia? Słuchałbym tej symfonii jeszcze dziesiątki razy, ale teraz, gdy znam historię nadania „Trzynastej” jej nazwy, to już nigdy nie będzie ona taka sama jak dotychczas. Tak właśnie nazwa lub program potrafią wpłynąć na odbiór muzyki…

Nie dziwi mnie to, że poruszony zbrodnią Jewtuszenko napisał wiersz, a wrażliwy Szostakowicz dopisał do niego muzykę. To bardzo dobrze, że uwiecznili pamięć o tej zbrodni i jej ofiarach, ale aby słuchać muzyki nie muszę wyzwalać w sobie potrzeby historycznych studiów i wnikliwych badań nad intencjami kompozytora. Raz narzuconego nazwą klimatu i nastroju już nigdy z tej muzyki nie wymażę. Stały się jej nieodłącznym atrybutem. Może to zresztą dobrze! Może to jednak zbędne i niekonieczne? Naprawdę sam już nie wiem!

INSPIRACJA WPISU: