Od wczoraj mam moralnego kaca. Chodzę od ściany do ściany i co rusz kiwam głową z niezadowolenia. Dlaczego ja mu nie powiedziałem więcej…?

Jakaś dziwna blokada powstrzymała mnie, by powiedzieć Debussy’emu bardziej wylewnie, że kocham jego muzykę, że słucham jej często, że tęsknię za nią, że czekam na nowe wykonania… Dlaczego ja mu wczoraj nie powiedziałem tego wszystkiego?

Wyraźnie wyczuwałem, że Claude wychodził niedowartościowany, niedopieszczony, a mimo tego nie potrafiłem się przełamać i powiedzieć młodszemu koledze kilku komplementów więcej…

Jeżeli nie zmienię swojego podejścia, to wyjdzie na to, że wszystkich traktuję w kronice jednakowo, a przecież wcale tak nie jest…

Dzisiaj zaplanowałem wpis o Ligetim i z całym szacunkiem dla niego nie mogę go zrównywać z Debussym. Ligeti to bardzo interesujący punkt na muzycznej ścieżce ewolucji i tylko tyle… Debussy to jeden z kamieni milowych wzdłuż tej ścieżki…

Nie mam nic przeciwko Ligetiemu, bo słuchając jego wynalazków, świetnie się bawię i niejeden raz szeroko otwieram oczy ze zdumienia, ale przy Debussym bezwiednie te oczy wielokrotnie zamykam…!!!

Usłyszałem kiedyś, że o Ligetim zrobiło się głośno dopiero wtedy, gdy wybitny reżyser filmowy Stanley Kubrick użył jego muzyki w swoich filmach: „2001: Odyseja kosmiczna” oraz „Oczy szeroko zamknięte”. To jednak, jak sądzę, całkowite odwrócenie ról. Gdyby muzyka Ligetiego nie była wspaniałą ilustracją filmów Kubricka, to nigdy by jej nie użył, a nie na odwrót. Muzyka nie nabrała wartości dzięki filmom, lecz część swego uroku przelała na ekrany…

To naprawdę niezwykłe doznanie, gdy troje śpiewaków odtwarza głosem pięć ludzkich emocji, każdy niezależnie od siebie… sapiąc, wzdychając, świszcząc, krzycząc, śmiejąc się spazmatycznie, wrzeszcząc, becząc i chrząkając… i przy tym wszystkim nie czyniąc hałasu, lecz tworząc… muzykę. Niewiarygodne, że to napisałem, ale jednak rzeczywiście tak jest: te pozornie niekontrolowane odgłosy bez słów tworzą muzykę! Tak, to też jest muzyka!

INSPIRACJA WPISU: