– Sztuka sztuką, ale do garnka trzeba mieć co włożyć – usłyszałem Mozarta zagadującego jedną z młodszych w DNM-ie skrzypaczek…

– Trochę sprytu nie zaszkodzi – kontynuował, spoglądając łakomie…

– Pamiętam, że kiedyś, gdy szukałem pracy na dworze pruskim u księcia Fryderyka Wilhelma, to dowiedziałem się, że jest on wielkim amatorem wiolonczeli i specjalnie „pod niego” skomponowałem sześć kwartetów smyczkowych z rozbudowanymi partiami wiolonczeli… Dla ciebie też bym coś napisał – Wolfgang wciąż próbował…

Jakbym widział siebie. Gdy wczesnym latem 1796 roku udałem się do Berlina na dwór już wtedy królewski, to zrobiłem dokładnie to samo, co Mozart – napisałem dwie sonaty wiolonczelowe z nadzieją, że właśnie w ten sposób pozyskam przychylność kochającego wiolonczelę króla Fryderyka II. Niewiele to pomogło, bo król niedługo potem umarł, ale nie da się zaprzeczyć, że komponowałem z określoną intencją uzyskania korzyści. Zresztą nie był to mój jedyny raz… Muzyka często była dla mnie walutą… – zapłatą, podziękowaniem, przeprosinami…

W towarzyskie wizyty rzadko kiedy jeździłem z pustymi rękoma. Gdy na przykład Erdödys zaprosili mnie do swojej letniej rezydencji w Jedlesee am Marchfelde na wschód od Wiednia, to pojechałem tam bardzo dobrze przygotowany. Wiedziałem, że hrabina Anne Marie i jej mąż hrabia Peter zatrudnili na nauczyciela muzyki dla swych dzieci Josepha Linke, znakomitego wiolonczelistę, który został bez pracy po pamiętnym pożarze pałacu księcia Razumowskiego pod koniec 1814 roku. Pałac spłonął doszczętnie, muzyków zwolniono i słynny kwartet pałacowy Schuppanzigh przestał istnieć z dnia na dzień. Linke trafił do Erdödich…

Hrabina była naprawdę świetną pianistką i była też, że tak powiem, moją wielokrotną przyjaciółką. Wielokrotną, bo tyle razy, ile zrywaliśmy znajomość i ponownie ją nawiązywaliśmy, to nawet nie zliczę. Tak było i tym razem. Byliśmy skłóceni, od pięciu lat rozstani…

Hrabina, pod pretekstem obecności w jej domu Linkego, napisała do mnie list z przeprosinami i zaprosiła mnie do swojej posiadłości. Postanowiłem pojechać, ale tuż przed wyjazdem w dwa albo trzy tygodnie napisałem na dobre nowe otwarcie i na przeprosiny za ostatnią kłótnię dwie sonaty wiolonczelowe dla niej i dla Linkego… Teraz mogłem jechać…

INSPIRACJA WPISU: