Ziarno zasiane w Wenecji przez Giovanni Gabrieliego przynosiło obfite plony. Sto lat później w tym mieście na lagunie w pełni kwitła muzyka baroku i widać już było pierwsze pięknie ukształtowane pąki romantyzmu…

Jednym z bardziej znanych i uznanych weneckich kompozytorów był w tym czasie Gioacchino Rossini, który w wieku 21 lat opublikował swoją operę heroiczną „Tancredi” zwiastującą ogromny potencjał przyszłego twórcy „Cyrulika sewilskiego”…

Wenecja nie znosiła dramatów, Wenecja wciąż kochała życie, radość, zabawę i pozytywne zakończenia. Z tego powodu dramatyczne literackie lub mitologiczne pierwowzory przerabiane były do potrzeb i ku zadowoleniu mieszkańców miasta dożów.

Nie inaczej było z Rossinim. Za fabułę jego opery posłużyła sztuka Woltera z 1760 roku, ale librecista Rossi musiał dodać do niej szczęśliwe zakończenie. W Wenecji inaczej być nie mogło, ale gdy miesiąc później Rossini chciał wystawić swoją operę w Ferrarze, a jeszcze później również w Mediolanie, to wymuszono na nim zmianę libretta na zbliżone do pierwotnego dramatycznego zamysłu Woltera. Co kraj to obyczaj, co miasto to zwyczaj…

Niezależnie od libretta i przeróbek w tekście muzycznym „Tancredi” ustawiła Rossiniego w całych Włoszech w pozycji wiodącego kompozytora współczesnej opery, a Marie-Henri Beyle, pierwszy biograf Rossiniego używający literackiego pseudonimu Stendhal, uznał tę operę za „prawdziwy piorun z czystego, błękitnego nieba”. Ten przyszły autor wybitnej powieści „Czerwone i czarne” nazwał „Tancrediego” arcydziełem, w którym „nie ma odwagi ani wielkości, a jedynie zwykła czystość i dziewictwo geniuszu”.

A ja nie doceniłem kunsztu Rossiniego. Już kiedyś, namówiony przez Berlioza, próbowałem odsłuchać całej tej opery i szybko zrezygnowałem. O tym, w jak wielkim byłem błędzie, przekonałem się dzisiaj. Usłyszałem dochodzące z sali odsłuchu przepiękne dźwięki boskiego kontraltu i stanąłem jak wryty. Nie miałem świadomości, że to Rossini i konkretnie „Tancredi”, ale dochodząca zza drzwi muzyka zauroczyła mnie…

Niespodziewanie tuż obok mnie stanął Berlioz. Pomimo tego, że ja staram się go ostatnio unikać, on niczym niezrażony lgnie do mnie irytująco…

– To Ewa Podleś – powiedział – jak jej słucham, to mam wrażenie, że to nie Tankred umiera, ale ona sama…

Odwróciłem się ku niemu i zobaczyłem łzy w jego oczach…

– Gdybyś miał to wykonanie wcześniej, to od razu pokochałbyś Mistrzu tę operę…

INSPIRACJA WPISU: