Już z daleka rozpoznałem na parkowej ławeczce Feliksa. Jego bujne bokobrody trudno byłoby pomylić z kimkolwiek. Mendelssohn siedział obrócony ku swemu rozmówcy i całkowicie go zasłaniał. Z racji przyjętej pozycji nie widział też, kto zbliża się ku nim zza pleców…

Miałem zamiar minąć Feliksa i jego rozmówcę i spokojnie kontynuować swój codzienny spacer, ale nagle usłyszałem swoje nazwisko, a chwilę potem powtórzył je drugi, nierozpoznawany przeze mnie głos…

Przysiadłem na wolnej ławeczce tuż przed nimi i, co tu kryć, zacząłem podsłuchiwać… Dostrajając swojego Phonaka zauważyłem też kątem oka, jak nieznajomy szturcha Feliksa i w miarę dyskretnie wskazuje na mnie, skłaniając go gestem głowy, aby się obrócił…

Mendelssohn wyprostował się na ławce i obrócił w moją stronę. Muszę powiedzieć, że była to nawet miła chwila, która wcale tak często mi się nie zdarza, bo Feliks zobaczył mnie i szczerze się uśmiechnął…

– Witaj, Mistrzu. Właśnie próbujemy z Leopoldem Stokowskim (Leopold powstał i się ukłonił) ustalić najważniejszych kompozytorów w historii muzyki. Ja wymieniłem w tym kontekście czterech: Palestrinę, Bacha, ciebie Mistrzu i Mozarta…

– A ja Palestrinę, Bacha, Wagnera i ciebie Mistrzu — odezwał się Stokowski.

Obaj wpatrywali się we mnie, jakbym miał wydać werdykt w bokserskiej walce stulecia na gołe pięści…

– Moim zdaniem, obaj macie rację i ja tę listę po prostu poszerzyłbym do pięciu…

Spojrzeli na siebie zdumieni prostotą rozwiązania, a po chwili bez słowa podali sobie ręce, po męsku zamykając kwestię.

– Bardzo się cieszę, że obaj pamiętacie o Palestrinie. Ja sam poświęciłem wiele czasu na naukę jego stylu przed skomponowaniem swojej „Missy solemnis” i muszę przyznać, że byłem pod ogromnym wrażeniem…

– Przed chwilą Leopold opowiadał mi, że po ponad czterystu latach współcześni muzykolodzy i historycy obalili legendę o Palestrinie i uratowaniu polifonii w czasie Soboru Trydenckiego…

– Nie znam tej legendy, opowiedzcie, proszę…

– W połowie XVI wieku przywódcy kościoła katolickiego zauważyli wzrastającą rolę świeckich elementów w muzyce sakralnej i na tyle luźne podejście do kanonów liturgicznych, że zdarzało się na przykład wykonywanie radosnej muzyki w uroczystościach Wielkiego Piątku. Dodatkowo wzrost znaczenia wielogłosowości sprzyjał całkowitej nieczytelności tekstów liturgii. Muzyka stawała się ważniejsza niż słowo boże…

– Władcom kościoła marzyło się, aby jedyną słuszną rolą muzyki było towarzyszenie przekazowi treści religijnych, najlepiej w spokojnej prostocie chorału gregoriańskiego…

– 10 września 1562 roku Sobór Trydencki wydał Kanon z rygorystycznymi zaleceniami dotyczącymi muzyki sakralnej. Do wypełnienia zaleceń powołano specjalną komisję ośmiu kardynałów pod przewodnictwem kardynała Charlesa Borromeo, arcybiskupa Mediolanu…

– Borromeo i kardynał Vitellozzo Vitelli postanowili problem ocenić empirycznie. Sprowadzono chór papieski i wykonano trzy msze różnych kompozytorów. Nigdzie niepotwierdzona legenda mówi, że jedną z tych mszy była „Missa Pappae Marcelli” Palestriny. W zasadzie jedynym niebezpośrednim dowodem tego jest potwierdzony fakt, że właśnie tę mszę, niejako w nagrodę i jako przykład, wykonano w obecności papieża Piusa IV 19 czerwca 1565 roku, a więc już po zakończeniu Soboru… 

– Legenda mówi, że zachwyceni ojcowie soboru trydenckiego po usłyszeniu tej właśnie mszy uznali i wskazali styl Palestriny za oficjalnie obowiązujący po wsze czasy styl polifonii Kościoła katolickiego. Msza ta stała się wzorcem wszystkich mszy, soborowym ideałem muzyki sakralnej, a sam Palestrina mianowany został „zbawcą polifonii”.

– Palestrina był dobrze przygotowany do tego zadania. Jego przyjaciel Marcello Cervini degli Spannochi, który został później papieżem Marcellusem II, już 10 lat wcześniej zwrócił mu uwagę na nieczytelność i coraz częstszą wulgarność tekstów w muzyce kościelnej. Niestety nie zdołał zreformować muzyki, bo papieżem był tylko 21 dni. Kierunek jednak wyznaczył…

– To właśnie jemu Palestrina dedykował swoją idealną mszę, i dedykację tę podkreślił również w nazwie.

– Palestrina udowodnił, że w sześciogłosowej mszy da się wyraźnie usłyszeć każde słowo, a sama muzyka może być dostojna i uświęcająca…

– A potem legenda zaczęła żyć własnym życiem. Najpierw w 1607 roku Agostini Agazzari napisał w swoim traktacie, że „muzyka była bliska wygnania z kościołów przez papieża”, ale zapobiegł temu Palestrina, udowadniając swoją mszą, że wina tkwi wyłącznie w kompozytorach, a nie w muzyce. Tezę powtórzono w kilku kolejnych traktatach, aż w końcu w 1725 roku w niezwykle wpływowym traktacie Johanna Fuxa „Gradus ad Parnassum” Palestrina został nazwany „sławnym światłem muzyki… któremu zawdzięczam wszystko, co wiem o tej sztuce i którego pamięci nigdy nie przestanę pielęgnować”. 

– Legendę upiększył jeszcze Giuseppe Bardi, który w 1828 roku napisał, że „los muzyki kościelnej zawisł na końcu pióra Palestriny”.

Czekałem na ciąg dalszy, ale obaj umilkli. Poczułem się w obowiązku spuentować ich opowieść:

– Zwróćcie panowie uwagę, że legendy tworzy się tylko o wielkich i wcale nie muszą one mieć prawdziwego podłoża… — powiedziałem i zawiesiłem głos, pozwalając ostatniemu zdaniu wybrzmieć odpowiednio dobitnie.

INSPIRACJA WPISU: