Gdy kilka dni temu podczas pożegnania po spotkaniu, w którego czasie słuchaliśmy utworów Orlanda di Lasso, podszedł do mnie Pierre Boulez i poprosił o zwrócenie uwagi na operę Francisa Poulenca, mocno zdziwiłem się nie tyle bezpośredniością tej prośby, ile wyborem dzieła i kompozytora.

Do tej pory znałem tylko „Stabat Mater” i koncert organowy Poulenca i zbytnio za nimi, co tu ukrywać, nie tęsknię… A jednak pewność w głosie Bouleza, gdy mówił do mnie:

– Jestem przekonany, Mistrzu, że nie będziesz zawiedziony…

nie dawała mi spokoju…

Już po pierwszych taktach uwertury do opery „Dialogi karmelitanek” wiedziałem, że Boulez miał rację. Słuchałem muzyki Poulenca z zaskakującą mnie przyjemnością. Nie musiałem się zmuszać i wcale niepotrzebna wydawała mi się dodatkowa uwaga Bouleza:

– Nawet jeśli trochę cię Mistrzu znudzi ta opera, to proszę, wysłuchaj jej do samego końca…

Tak na dobrą sprawę to nie do końca wiedziałem czego się spodziewać po Poulencu. Pamiętałem jego opowieść o jawnej kpinie z profesorów paryskiego Konserwatorium, gdy przedstawił im swoje premierowe dzieło „Czarną rapsodię” jako kompozycję opartą na tekście rzekomo napisanym przez liberyjskiego poetę, ale tak naprawdę składającym się z bezsensownych francuskich wyrazów i elementów paryskiego slangu. Do dziś to jego specyficzne poczucie humoru z rozbawieniem przypominają sobie przy każdym spotkaniu Strawiński i Ravel.

Z drugiej strony pamiętam jego wysoką wrażliwość przejawioną między innymi w tekście skierowanym do swojego pierwszego partnera – malarza Richarda Chanelaire’a: „Ty zmieniłeś moje życie, jesteś światłem moich trzydziestu lat, powodem życia i pracy”.

No i ta jego wrażliwość muzyczna… W wieku 15 lat Poulenc oglądał paryskie przedstawienie „Święta wiosny” Strawińskiego i po latach skomentował to tak: „Nawet dziś drżę z emocji na myśl o cudzie tego wydarzenia: nagle otworzył się przede mną cały wszechświat w swej niezwykłej harmonii. Moja muzyka nigdy nie zapomniała tego pierwszego pocałunku miłości”.

Wiele racji miał krytyk Claude Rostand, który w artykule opublikowanym w „Paris-Presse” w 1950 roku nazwał Poulenca „pół mnichem, pół łobuzem”… Od czasu, gdy w latach 30. przeszedł na katolicyzm, porzucił kpiny i zwrócił się ku muzyce sakralnej i to pomimo jawnej wrogości kościoła przejawianej wobec homoseksualistów. Ta jego tęsknota za duchowością znalazła upust właśnie w operze…

„Dialogi karmelitanek” dzieją się u schyłku XVIII wieku we francuskim Compiegne, a następnie w Paryżu ogarniętym niesławnymi rządami państwa terroru wprowadzonego przez Robespierre’a. Śmiercią mógł być ukarany każdy niepatriotyczny uczynek lub każda taka myśl (!). W niewiele ponad rok 300 000 osób zostało uwięzionych, z czego ponad 50 000 zostało straconych przez rozstrzelanie lub zgilotynowanie, lub zmarło w więzieniach. Francja została dosłownie przekształcona w rzeźnię dla własnego ludu. 

Wśród ofiar znalazło się 16 karmelitanek z klasztoru w Compiegne, które zostały skazane na zgilotynowanie za domniemane działania kontrrewolucyjne, pod pretekstem posiadania portretu obalonego króla Ludwika XVI, zasłużonego donatora klasztoru…

I właśnie moment wykonania wyroku na zakonnicach zapisany został przez Poulenca w ostatniej scenie trzeciego aktu swojej opery. Najpierw preludium odtwarzające jakby drogę karmelitanek na miejsce kaźni, a później… wielokrotnie powtarzany przenikający do trzewi dźwięk opadającej gilotyny każdorazowo zmniejszający ilość głosów śpiewających chwalebne „Salve Regina”… Matka przełożona chcąc do samego końca umacniać w wierze swoje podwładne, ubłagała kata o przywilej śmierci jako ostatnia. Gilotyna nieludzko ucisza także jej głos i pozostaje tylko cisza…

Nie chcę szczegółowo odtwarzać drogi na plac kaźni i nie potrafię bez poddania się emocjom opisać samej egzekucji. Dzięki Boulezowi i Poulencowi przeżyłem jednak jeden z najbardziej podniosłych momentów w ostatnich latach, a samej muzyki Francisa zapisującej mi w wiecznej pamięci obraz szafotu z Paryża wysłuchałem kilkanaście razy… Porażające przeżycie!

Dziesięć dni po egzekucji karmelitanek, która stała się manifestem niezwykłej godności i piękna ludzkiej duszy uwięziono twórcę polityki terroru, a następnego dnia zgilotynowano go na tym samym placu…

INSPIRACJA WPISU: