Po tych wczorajszych poetyckich peanach Berlioza chyba mi uderzyła woda sodowa do głowy. Przez moment pomyślałem sobie, że może nie warto iść do Alfvéna na jego symfonie i lepiej w tym czasie jeszcze raz posłuchać Kleibera…

Zwyciężyła przyzwoitość i przekonanie, że na pewno również w naszym Domu Nieśmiertelnego Muzyka znajdą się tacy, którzy bardziej będą woleli muzykę Alfvéna niż moją. Może tylko na krótko, może tylko z ciekawości, ale jednak…

No cóż, pójdę, ale przyznać muszę, że bez specjalnego przekonania… Będzie mu jednak miło, gdy go odwiedzę, pewnie siedzi samotnie w swoim pokoju i z rozrzewnieniem wspomina widok szwedzkich krajobrazów…

Poszedłem…

Gdy stanąłem w korytarzu prowadzącym do pokoju Alfvéna, usłyszałem zza drzwi ciekawą muzykę przerywaną co chwilę dość głośnymi okrzykami w niezrozumiałym dla mnie języku. Nie chciało mi się włączać translatora, tym bardziej że byłem całkowicie przekonany, że to osamotniony Alfven słucha zapisu któregoś ze swoich nielicznych koncertów.

Chyba naprawdę mi uderzyła sodowa, bo wszedłem do Alfvéna bez pukania, jak do karczmy, w której czekał stęskniony widoku gościa gospodarz…

W pokoju Alfvéna było kilkadziesiąt osób… Z trudem rozpoznawałem znajome twarze Wilhelma Stenhammera, Kurta Attenberga, Wilhelma Petersona-Bergera, Natanaela Berga czy Ture Rangstroma. Wielu twarzy zupełnie jednak nie kojarzyłem…

Wszyscy skupieni byli wokół Alfvéna i wpatrywali się w niego tak, jak wczoraj we mnie wpatrywał się Berlioz. Zrobiło mi się po prostu głupio!

Niby niewiedza nie tłumaczy, ale ja nigdy w życiu nie byłem w Szwecji… Okazuje się jednak, że również tam żyli kompozytorzy, którzy są uwielbiani przez swoich rodaków i traktowani jak bożyszcza. Koniecznie muszę nadrobić swoją niewiedzę!

Z drugiej strony dopiero dziś wydaje się to łatwe do ogarnięcia. Wytwórnie płytowe i ich nagrania, a później Nekronet i serwisy streamingowe są lepsze i skuteczniejsze niż umiejętność bilokacji…

Kiedyś wyglądało to tak, że taki Berlioz do końca swych ziemskich dni był przekonany, że napisałem tylko 7 symfonii, a za życia usłyszał tylko dwie!

Nie powinienem wyrzucać sobie, że nie znam wszystkich interesujących szwedzkich kompozytorów. Myślę, że dziwne byłoby raczej to, gdyby to oni mnie nie znali…

Przysiadłem się do otaczającego Alfvéna wianuszka i szeptem zapytałem sąsiada:

– Czego słuchamy?

Trudno mi opisać jego oburzenie, że nie znam słuchanego utworu. Okazało się, że to druga z symfonii Alfvéna.

– Szału nie ma — powiedziałem, na szczęście tak cichutko, ze żaden z sąsiadów nie zrozumiał mych słów.

Po dłuższej chwili naszła mnie myśl, że ta symfonia w żadnym stopniu nie odbiega od wielu innych uznanych za kanon europejskiej muzyki symfonicznej. Chwilami czułem się nawet bardzo mile muzycznie połechtany.

Po zakończeniu symfonii jeden z moich sąsiadów, ten oburzony moją nieznajomością dzieł ich idola, klepnął mnie dosyć mocno po plecach i, jakbyśmy od dawna byli w dobrej komitywie, powiedział:

– Dziadek, przyjdź też za tydzień, będziemy słuchać trzeciej i będzie jeszcze piękniej…

Zatkało mnie, jakbym się zapowietrzył…

Szwed popatrzył na mnie, mrugnął powiekami, przymknął je w zadumie, wyglądając, jakby myślenie sprawiało mu spory kłopot, po czym machnął ręką i powiedział:

– Ja cię skądś znam, ale nie mogę sobie dzisiaj przypomnieć. Przyjdź za tydzień… albo za dwa — będzie jeszcze piękniej i będzie też oryginalnie — puścimy „Czwartą”…

INSPIRACJA WPISU: