Robię się coraz bardziej sentymentalny i coraz łatwiej się wzruszam. Zauważam u siebie tę tendencję już od ładnych kilku lat, od wielu setek wysłuchanych po raz pierwszy utworów i od sporej ilości dramatycznych życiowych historii opowiedzianych przez nowo poznanych mieszkańców naszego Domu. Nawet się z tym nie kryję i na szczęście nikogo to tutaj nie bulwersuje, bo wcale nie jestem w tej swojej nadwrażliwości osamotniony.

Lubię chodzić pod bramę wejściową naszej nekropolii, aby witać nowych mieszkańców DNM-u. W jakiejś mierze robię to pewnie z próżności, bo prawie każdy z nowych lokatorów rozpromienia się na mój widok i stara się przekazać mi swój zachwyt z tego, że będzie moim sąsiadem na wieki. Czasami to powitanie wygląda wręcz jak składanie hołdu, ale… jeśli służy temu, że widząc mnie, czują się w nowym dla siebie środowisku bezpieczniej i spokojniej to chyba dobrze…

Dzisiaj po południu, pomimo że słyszałem powitalne „Alleluja”, to nie zdążyłem jednak na ceremonię przywitania. Nawet nie wiem, kto nowy przybył do nas. Byłem zbyt daleko od wejścia i mimo że skróciłem spacer i zwróciłem swoje kroki w stronę bramy zaraz po usłyszeniu Händla, to jednak dotarłem do niej już po krótkiej imprezie. To chyba znaczy, że nie przybył nikt z bardzo znanych…

Dzięki temu, że na placu wejściowym było już prawie pusto, łatwiej było zauważyć parę, która mocno mnie zaciekawiła…

Od strony bramy, w kierunku biblioteki, spokojnym krokiem przemierzał plac Joaquin Rodrigo, podtrzymywany pod rękę przez Gaspara Sanza. Z ploteczek snutych na parkowych ławeczkach słyszałem niejeden raz, że Sanz zaopiekował się niewidomym Rodrigo jak własnym synem. Nikt nie rozumiał dlaczego…

Już mieliśmy się minąć na ścieżce, ale odczułem jakąś wewnętrzną potrzebę rozmowy z nimi. Może była to tylko chęć zaspokojenia ciekawości, a może przeczucie, że za chwilę usłyszę historyjkę, która mnie wzruszy…

– Czy moglibyście mi panowie powiedzieć, kto dzisiaj zasilił naszą muzyczną brać? – zapytałem.

– Ja nie widziałem – powiedział Rodrigo i lekko się uśmiechnął z udanego żartu.

– Ja widziałem, ale nie rozpoznałem. Nie moja epoka Mistrzu Ludwiku – dopowiedział Sanz, z akcentem, który tak bardzo przywoływał z pamięci czasy baroku.

Na dźwięk mojego imienia Rodrigo aż podskoczył…

– Drogi Gasparze, czy moglibyśmy chwilę odpocząć na ławeczce? – zapytał, a ja spostrzegłem, że jednocześnie mocno ściskał jego dłoń, w ten umowny sposób przekazując mu swoje życzenie.

– Pozwolicie, że się dosiądę do was – ułatwiłem sytuację…

Nie minęło pół godziny, a znałem już większość ważnych życiowych wspomnień Joaquina. Dowiedziałem się, że oślepnięcie w wieku 3 lat traktował jako dar, a nie jako karę, bo zdecydowana większość znanych mu dzieci zaatakowanych błonicą w czasie zarazy zmarła, a on nie. Powiedział nawet, że „utrata wzroku była pojazdem, który zaprowadził go na drogę do muzyki”. 

Dowiedziałem się, jak wiele trudu kosztowało go zdobycie muzycznej wiedzy i jak chętnie nabytą wiedzą dzielił się z innymi podczas swego długiego i aktywnego życia. Zaskoczył mnie tym, że przez trzydzieści lat zajmował stanowisko profesora muzyki na jednym z madryckich uniwersytetów. Opowiadał o swojej miłości do muzyki z taką pasją, że zdawało się, że błyszczą mu niewidzące oczy…

Zdumiało mnie, że główną jego muzyczną miłością, oczywiście oprócz muzyki hiszpańskiej, była muzyka baroku. Dopiero wtedy zrozumiałem jak niesprawiedliwe i nieprawdziwe były często wygłaszane sądy, że Rodrigo dla zdobycia popularności sprytnie kopiował muzykę baroku, a tymczasem okazało się, że Joaquin był wybitnym znawcą tej muzyki i potrafił ją tak przetworzyć i uszlachetnić, że stawała się hitem modernistycznego świata drugiej połowy XX wieku.

Dowód na tę tezę siedział tuż obok mnie, na gładko oheblowanej, pomalowanej na zielono DNM-owej parkowej ławeczce.

Rodrigo w trakcie swoich studiów nad muzyką baroku wypatrzył podręcznik do gry na gitarze napisany w 1674 roku przez księdza i lutnistę na dworze króla Hiszpanii Filipa IV — siedzącego teraz obok mnie Gaspara Sanza, i tak się zauroczył jego kompozycjami, że na ich bazie stworzył własny koncert na gitarę i małą orkiestrę, w pomysłowy sposób łącząc dworski nastrój XVII-wiecznej muzyki hiszpańskiej z nowoczesną sztuką gry na gitarze.

Koncert ten nazwał „Fantazją dla szlachcica”, czy też w innych tłumaczeniach „…dla rycerza”, „…dla dżentelmena”. Muszę zapamiętać, aby go kiedyś zapytać, kogo miał na myśli. Dzisiaj nie będę mu przerywał wspomnień…

Joaquin Rodrigo wielokrotnie w udzielanych wywiadach wyrażał swoje marzenie, że chciałby zobaczyć reakcję Gaspara Sanza, gdyby ten mógł usłyszeć swoją muzykę w jego współczesnej przeróbce. A teraz proszę… obaj siedzą na ławeczce w parku…

Jak to kiedyś ładnie powiedział Rodrigo? Chyba to brzmiało jakoś tak:

W niebie wszyscy będziemy dźwiękami”.

Może coś w tym jest!

INSPIRACJA WPISU: