A jednak… Niby zrozumiał i przebaczył, ale…zapamiętał!

Od kilkunastu dni codziennie zapraszam do siebie Haydna z nadzieją, że powie mi jak to naprawdę było z tą jego symfonią „Pożegnalną”, o której planowałem napisać dzisiaj w kronice. Jest już jednak późny wieczór, a Josepha nie ma…

Nasze relacje naprawdę są bardzo poprawne, ale mimo tego Haydn niejednokrotnie wypominał mi, że nie dość, że szybko porzuciłem naukę u niego, to jeszcze na dodatek, często, co muszę przyznać, pod wpływem wina rozpowiadałem po Wiedniu, że niczego nie byłem w stanie się od niego nauczyć. To musiało go zaboleć najbardziej…

Podczas jednego z nieczęstych naszych spotkań tu w DNM-ie powiedziałem mu coś, co wyczytałem w Nekronecie i uznałem, że idealnie pasuje do tej sytuacji. Niejaki Wordsworth napisał kiedyś, że „każdy wielki i oryginalny twórca, w proporcji, w jakiej jest wielki i oryginalny, sam musi stworzyć smak, którym będzie się delektował”. Odtrącając pomoc Haydna, szukałem nie tylko własnego smaku, ale i zapachu, dotyku… Chciałem, żeby nawet wiatr wiał po mojemu i żeby nawet grzmoty brzmiały w mojej tonacji…

Niby zrozumiał i przebaczył, ale… zapamiętał!

W 1772 roku Haydn miał już za sobą 11 lat pracy u księcia Esterhazy’ego, od sześciu lat był u niego głównym kapelmistrzem i absolutnie nie narzekał na swoją pozycję. Przyzwoita wypłata, kwaterunek, wikt i opierunek no i jeszcze to, że książę naprawdę kochał muzykę, sprawiły, że Haydn pracował dla niego jeszcze kolejne dziewiętnaście lat. Rzadko kiedy narzekał…

Muzycy z 22-osobowej orkiestry księcia traktowali Haydna jak ojca, a i on czuł się za nich odpowiedzialny. Gdy więc tego lata Haydn zauważył u swoich muzyków symptomy zbliżającego się buntu, nie mógł nie zareagować…

Książę Esterházy na każde lato przenosił swój dwór do letniego pałacu w dzisiaj węgierskim miasteczku Fertőd. Pałac był i nadal jest piękny i okazały, z przyległą operą, oficyną dla muzyków, karczmą, kawiarnią i ogrodami z chińskim pawilonem — raj na ziemi, no może z wyjątkiem niemiłosiernie tnących komarów…

Muzycy, będący wówczas jedynie umiejącą grać na instrumentach częścią służby pałacowej, nie mogli zabierać do letniej rezydencji ani żon, ani dzieci. Jak wytłumaczył im to za pośrednictwem Haydna książę, w pałacu znajduje się tylko 126 pokoi i nawet dla gości ich brakuje, a co dopiero dla służby… Rodziny miały pozostać w Eisenstadt, w mieście rodowej siedziby księcia…

Minął sierpień, potem wrzesień, październik, kaczki, do których z pasją strzelał książę, pochowały się w pobliżu jezior i stawów, nadszedł listopad, a książę nadal nie zamierzał wracać do Eisenstadt i do odległego stamtąd o jeden dzień drogi Wiednia. To było wbrew dotychczasowej praktyce i wbrew kontraktowi, jaki zawarli z księciem muzycy…

Z tego, co napisał Georg August Griesinger — jeden z pierwszych biografów Haydna, szczycący się informacjami z pierwszej Josephowej ręki, bunt w orkiestrze zbliżał się wielkimi krokami… Zwłaszcza młodzi jurni muzycy tęsknili za swoimi żonami. Haydn, który, jako kapelmistrz miał prawo sprowadzić do Fertőd swoją żonę, tęsknił za cudzymi… Jeszcze bardziej zaś tęsknił za Wiedniem, za ówczesną europejską stolicą muzyki…

„Papa Joe”, jak mówili o Haydnie muzycy, nie zdecydował się na jawny spór z księciem, ale postanowił poruszyć jego sumienie w najlepszy sposób, w jaki potrafił – muzyką…

Niewiele ponad tydzień zajęło mu skomponowanie nowej symfonii, którą po raz pierwszy wykonano przed księciem Esterházym w listopadzie 1772. Jakież musiało być zdumienie księcia i pozostałych słuchaczy, gdy w finale symfonii nagle wstali ze swoich krzeseł pierwszy obój i druga waltornia, zgasili świeczki oświetlające pulpity z nutami, wsunęli instrumenty pod pachy i… wyszli z sali. Chwilę później to samo zrobił fagot, potem drugi obój i pierwsza waltornia…

Zostały same smyczki, ale jak się okazało nie na długo. Po dość komicznym solo kontrabasu świeczki pogasili i opuścili salę również skrzypkowie, altowioliści, wiolonczeliści i rozbawiony kontrabas. Na scenie pozostał tylko Haydn grający drugie skrzypce i koncertmistrz orkiestry Lugini Tomasini, ale i oni dwaj po zakończeniu spokojnego duetu również spakowali się i wyszli…

W przedsionku sali zaczęło się gorączkowe oczekiwanie na reakcję księcia. Wszyscy mieli świadomość, że w zależności od humoru księcia właśnie przed chwilą mogli stracić pracę… Na szczęście Esterházy kochał muzykę i szybko przekalkulował, że nie opłaca mu się szukanie nowych muzyków i nowego kapelmistrza. Na to właśnie liczył Haydn…

Decyzję o podjęciu przygotowań do opuszczenia Fertőd i powrotu do Eisenstadt jeszcze tego samego wieczoru obwieścił muzykom sam książę, który nie omieszkał jednak dodać, że wcale mu się ta symfonia nie podobała i że Haydn kategorycznie ma jej w obecności księcia nigdy więcej nie grać. Uff…

Sceny z tego występu orkiestry księcia Esterházy’ego opisane przez kilku znających osobiście Haydna biografów, odtworzone zostały 22 lutego 1838 roku na historycznym występie Mendelssohna w Lipsku, a potem 20 lutego 1939 roku przez Koussevitzky’ego w Carnegie Hall, a pomimo tego wciąż budzą wątpliwości czy są prawdziwe. Fajnie by było, gdyby Haydn powiedział mi, jak było naprawdę. Szkoda, że nie przyszedł…

INSPIRACJA WPISU: