Efektem zeszłotygodniowego spotkania z Dufayem, Busnoisem i Des Prezem stał się stosik płyt z wczesnorenesansową muzyką z całej Europy. Wiele utworów okazało się dziełami anonimowych twórców, ale pośród nich pojawiało się jednak dosyć często jedno nazwisko, choć pisane w kilkudziesięciu różnych odmianach. Najczęściej spotykaną była postać Ockeghem. Johannes Ockeghem.

Moją uwagę zwróciła wyjątkowo duża jak na muzykę tego okresu liczba nagrań jednego z utworów: Requiem…

Wiele słyszałem o tej mszy żałobnej Ockeghema od Mozarta, który ewidentnie zachwycał się tym XV-wiecznym polifonicznym pięcioczęściowym requiem, ale mimo tego nie mógł się powstrzymać od przekomarzania się z Johannesem, któremu dokuczał, że widocznie brakujące części liturgicznej mszy żałobnej musiały być tak słabe, że Ockeghem świadomie je schował lub usunął…

Na nic zdały się tłumaczenia Johannesa, że requiem w takiej postaci, jak je znał Wolfgang, ukształtowało się dopiero ponad sto lat później… Mozart dokuczał Ockeghemowi z przesadną zjadliwością, ale, co dziwne, Johannes wydawał się z tego powodu niezmiernie zadowolony…

Oddając pożyczone do odsłuchu płyty, zapytałem o tę sytuację Dufay’a i usłyszałem:

– Ockeghem to najwybitniejszy kompozytor pomiędzy mną a des Prezem. Kto jednak wiedziałby o tym, gdyby nie Mozart chodzący od stolika do stolika i porównujący swoje Requiem z tym sprzed ponad 200 lat… Ockeghem skomentował to krótko: Niech kpi i dokucza. Lepiej, że mówią tak niż, gdyby mieli nie mówić wcale...

Podobnym poczuciem dystansu do siebie błysnął Ockeghem w 1997 roku, gdy w całej Europie zorganizowano obchody jego 500-lecia śmierci. Był to rok, w którym obchodzono jednocześnie 100-lecie śmierci Brahmsa i 200-lecie urodzin Schuberta, a Ockeghem powiedział wówczas sąsiadom w DNM-ie, że to właśnie on czuje się największym wygranym tego roku.

– Brahms i Schubert nie stali się jeszcze bardziej popularni niż wcześniej byli, o mnie wielu usłyszało po raz pierwszy…

Przy takim dyplomatycznym podejściu nie może dziwić szacunek, na jaki zasłużył sobie Ockeghem w służbie u trzech francuskich króli: Karola VII, Ludwika XI i Karola VIII.

Ludwik XI w uznaniu jego zasług, wypracowanej pozycji i nabytych umiejętności wysłał w roku 1470 Ockeghema do Hiszpanii z misją dyplomatyczną, mającą na celu zorganizowanie małżeństwa pomiędzy Izabelą I Kastylijską i bratem króla Ludwika XI – Karolem, księciem Gujenny. To był wielki zaszczyt dla dworskiego muzyka i pomimo niepowodzenia misji Ockeghem mógł być ze swojej roli zadowolony. Sukcesu nie było, ale znów o nim mówiono…

To ciekawe… Tylko dlatego, że wiem, że Ockeghem toleruje złośliwostki Mozarta to i ja pozwoliłem sobie na uszczypliwość wobec niego. Ciekawe…

INSPIRACJA WPISU: