Nie potrafię do końca wyjaśnić przyczyn takiego stanu rzeczy, ale wyraźnie czuję jakąś ponadprzeciętną sympatię do Boyce’a. Być może jakimś wspólnym mianownikiem stała się dla nas postępująca głuchota, która uczyniła z nas obu muzyków tęskniących za dźwiękiem.

Boyce męczył się z tą chorobą przez ponad 20 lat i w ogromnym stopniu z tego właśnie powodu mocno ograniczył swoją kompozytorską twórczość. Wielka szkoda, bo bardzo mi się podoba to specyficzne poczucie humoru słyszalne w jego muzyce i ta zauważalna zdolność do wychylania się poza ramy narzucone przez czasy, w jakich przyszło mu żyć.

O mnie też mówiono, że swoimi symfoniami stworzyłem nowy rodzaj muzyki, odmienny od wszystkiego, co było dotychczas. Niesamowite jest to, że pomiędzy moją nowatorską „Drugą” symfonią, a wówczas nowatorskimi sonatami Boyce’a upłynęło tylko trochę ponad 50 lat. Tylko albo AŻ… Jakżeż inna to muzyka!

Boyce nie mógł jeszcze usłyszeć ani Haydna, ani Mozarta, ale swoją muzyką już ich oczekująco witał. Jego Trio Sonaty na dwoje skrzypiec i continuo (wiolonczela lub klawesyn) są pełnym muzycznej inwencji przeciwieństwem muzyki barokowej, tak bardzo wyróżniającym Boyce’a i tak bardzo zwiastującym nowe…

A jeśli jeszcze do tego muzyką tą zajmują się tacy mistrzowie jak Simon Standage, grający na wspaniałych skrzypcach Grancino z 1685 roku, to dostajemy wspaniały wizerunek jednego z kamieni milowych w historii muzyki klasycznej.

To właśnie jedna z trio sonat wykonywana przez organistę londyńskiej katedry św. Pawła, w której pochowano Boyce’a, a specjalnie wybrana na tę okazję przez żonę Williama — Hannah, towarzyszyła Boyce’owi w jego ostatniej drodze prowadzącej prosto do DNM-u. To symboliczne, epitaficzne świadectwo znaczenia tych sonat…

Może kiedyś jeszcze wrócę do słuchania utworów Williama. Chętnie bym na przykład posłuchał serenady „Solomon”, którą z powodu swej odmienności od dotychczasowych kanonów uznano w swoim czasie za wręcz nieprzyzwoitą… To jednak już nie dzisiaj — wspomniałem przez chwilkę swoją „Drugą” i…, z całym szacunkiem dla Boyce’a, już nie mogę się wyzwolić od myśli, że za chwilkę jej posłucham…

Widzę sporo podobieństw w losach Williama i moich, a na dodatek wczoraj widziałem, że obu nam bardzo przypadła do gustu Richardis, towarzyszka Hildegardy… Naprawdę go polubiłem…

INSPIRACJA WPISU: